[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na grzbiecie i rozluznił mięśnie. Czarne niebo wydawało się tak bliskie, że wystarczyłoby
unieść rękę, by go dotknąć. Vogel tak właśnie zrobił: wyciągnął do góry otwartą dłoń, ale nie
poczuł niczego poza słabym powiewem. Piasek przecieka przez palce wiatru... wypłynął z
pamięci fragment na pół zapomnianego wiersza. Zdaje się że wypowiedział go na głos?
Nadstawił ucha.
- Piasek przecieka przez palce wiatru - powtórzył wolno i niemal nie usłyszał
własnego głosu. Słowa gasły u warg ledwie zdołały się narodzić.
- Trzeba iść - powiedział Vogel i znów słowa rozpłynęły się, jakby wpadły do
głębokiej studni lub zaplątały się w wacie.
Vogel zaczął powoli schodzić po zboczu wydmy, ale zaraz mimo woli przyśpieszył
kroku. Sypki piasek rozpełzał się pod nogami, tak że z trudem zachowywał równowagę.
Przestraszyłem się czy co? - pomyślał. - Niby czego! To po prostu efekt rozrzedzonego
powietrza.
- Hop, hop, hop! - krzyknął, ale krzyku nie było. Z krtani wydobyło się tylko
niewyrazne mamrotanie. Co to może być?... - pomyślał i zaczął biec, zapadając się w
piasku i wymachując rękami.
Zatrzymał go głośny dzwięk podobny do grzmotu. Co to? - wyszeptał i usłyszał
Głos. Niezrozumiałe słowa miarowo i ciężko, niczym krople rtęci, padały z góry i
zwielokrotnione echem rozlewały się po pustyni, po czym wracały jak odbite fale, i głośnym
dudnieniem odzywały się w uszach.
- Co to?! - krzyknął bezdzwięcznie Vogel i zwalił się na piasek, ściskając głowę
rękami, ale Głos nadal rozbrzmiewał w jego mózgu. Opowiadał o czymś beznamiętnym
tonem i choć Vogel nie rozumiał ani słowa, nie mógł tego słuchać. Uklęknął i z nienawiścią
popatrzył w górę. Dość! Dość! - pomyślał. - Nie wytrzymam dłużej, zwariuję...
Nagły poryw wiatru rzucił mu w twarz garść piasku. Głos umilkł. Cisza ogłuszyła
Vogla, który z trudem wstał i pobiegł przed siebie.
Po dwóch godzinach zza horyzontu wyłoniły się migotliwe gwiazdki - światła
sygnalizacyjne na kopułach Fortu. Vogel krzyknął cicho i upadł na piasek. Oczy piekły, w
ustach miał sucho, piasek skrzypiał w zębach.
Zbliżał się świt.
- PaÅ„skie sÅ‚owa przypominajÄ… mi jednÄ… z opowieÅ›ci barona Münchhausena -
powiedział z uśmiechem Parker. - Tę mianowicie, w której wydobywa się z bagna, chwytając
za swoje włosy. Moim zdaniem wszystkie próby, usiłowania człowieka, aby wyjść poza
zespół własnych wyobrażeń, muszą doprowadzić do podobnego paradoksu.
- Nie chodzi wcale o przebudowę systemu ludzkiego myślenia - powiedział Pietrowski
- bo to jest niemożliwe i chyba niepotrzebne. Zresztą wówczas człowiek przestałby być
człowiekiem. Wydaje mi się jednak, że wszystkie typy intelektu muszą mieć przynajmniej
jeden punkt styczny, który umożliwi wzajemne zrozumienie i który musimy odnalezć.
Parker znów się uśmiechnął.
- Nie kłóćmy się - powiedział i upił łyk z trzymanej w ręku szklanki. - Zapomnijmy na
moment o sporach naukowych i porozmawiajmy o czysto ludzkich sprawach.
Pietrowski nie odpowiedział.
- Proszę się na mnie nie obrażać - dodał Parker. - Już niedługo wyjaśni się, który z nas
miał rację. Może nawet dożyjemy tego dnia. Wypijmy za przyszłość. Za piękną przyszłość -
uniósł szklankę i mrugnął porozumiewawczo - za przyszłość, która nas rozsądzi.
POMNIK MARSJANINA
Minęły lata i na Marsie zjawili się poeci. Surowi, mężni pionierzy zawsze ustępują
miejsca poetom, którzy przychodzą, aby opiewać ich prawdziwe bohaterstwo i tworzyć
legendy o czynach, jakich nigdy nie dokonali. Tak było na Ziemi, to samo powtórzyło się na
Marsie.
Poeci widzą świat nieco inaczej niż zwyczajni ludzie, dlatego dostrzegli to, czego nikt
przedtem nie zauważał. Kiedy więc pewien młody pisarz stworzył poemat fantastyczny, w
którym zaludnił Marsa dziwnymi istotami rozumnymi, wszyscy przyjęli go z największym
aplauzem. Zwietny utwór przekonał czytelników, że wymyślony świat mógł rzeczywiście
istnieć i w tym tkwiła przyczyna sukcesu. Książka napisana z talentem potrafi skłonić do
uwierzenia we wszystko.
To był pierwszy wielki poemat młodego autora. Potem przyszły następne. Minęło
jeszcze wiele lat i gdy poeta umarł, został uznany za jednego z największych geniuszy
ludzkości. Na wszystkich skolonizowanych planetach wzniesiono mu pomniki, a na Marsie
zbudowano Muzeum jego imienia, bo tam spędził większość swojego życia i napisał
najwybitniejsze utwory.
Wzniesiono również pomnik Marsjanina, bohatera jego pierwszej książki.
Umieszczono go w centralnym punkcie nowej marsjańskiej stolicy - na skale, której dziwnym
trafem nie wysadzono w trakcie budowy miasta.
Wysoki posąg z nierdzewnej stali przedstawiał masywną, nieruchawą istotę z ogromną
głową, wielkimi oczami i haczykowatym nosem. Marsjanin stał na mocnych krótkich nogach
i patrzył na rozpościerające się w dole miasto. Niektórzy uważali, że jego twarz wyraża jakąś
dziwną niepewność i zmieszanie i to im się nie podobało, gdyż Marsjanie z poematu byli
istotami zimnymi, pozbawionymi wszelkich uczuć. Mimo to pomnik został wkrótce uznany
przez turystów za największą ozdobę stolicy. Nic dziwnego, stworzył go najwybitniejszy
rzezbiarz Marsa, który też polecił, aby u stóp statui umieszczono silne reflektory oświetlające
pomnik w nocy.
Marsjanin patrzył na miasto i w jego okrągłych oczach istotnie można było wyczytać
niepewność i zmieszanie. Miasto, nad którym się wznosił, było mu obce. Nie poznawał
ojczystej planety przeobrażonej ludzkimi rękami, a co najważniejsze - nie poznawał siebie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]