[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brand wyczuwał otaczającą go nieufność, robił więc dobrą minę do złej gry i udawał, że
mało go to wzrusza. Początkowo zastanawiał się, czy nie dać drapaka, ale potem zrezygno-
wał. Co będzie, to będzie.
W Pension M-me Verdoux , gdzie Brand zamieszkał, ulokowana była prawie cała gru-
pa Merlana, z wyjątkiem Jojo. Na wprost drzwi Branda znajdował się pokój Wiery. Spotykał
ją też często na korytarzu, powabną, odzianą w powiewne szlafroki, za każdym razem w in-
nym kolorze. Musiała ich mieć mnóstwo. Wiera uśmiechała się do Branda, ale nie próbowała
wszczynać rozmowy. Przechodziła powolnym krokiem zmysłowej kotki, nie starając się
ukrywać swych długich nóg, ukazujących się w połach rozchylającego się szlafroka.
Leżąc w swym pokoju na łóżku usłyszał pukanie. Nim zdążył powiedzieć proszę, w
drzwiach stanęła Wiera. Weszła, ale nie zamykała drzwi, dłonią przytrzymując klamkę. W
drugiej ręce trzymała papierosa i podnosiła go powoli do ust.
Może mi pan dać ognia? Jej oczy miały taki sam wyraz jak pierwszego wieczoru,
w barze.
Brand podniósł się, nie odrywając od niej wzroku. Szlafrok, nie przytrzymywany ręką,
rozchylał się ukazując kolana Wiery.
Podsunął zapalniczkę. Nachyliła się, by zapalić. W wycięciu szlafroka ujrzał jej małe,
prężne piersi.
Rzucił zapalniczkę o ziemię i chwycił ją w ramiona. Przycisnął usta do jej ust. Przytu-
liła się do niego mocno, na sekundę i nagle odepchnęła od siebie jego twarz.
Na korytarzu rozległy się kroki.
Brand puścił ją. Cofnęła się, przygładzając dłonią zburzone włosy.
Maurice, pan Brand ma do ciebie ważną sprawę zwróciła się do Merlana. On to
bowiem nadchodził korytarzem. Popatrzyła jeszcze na Branda, uśmiechnęła się ironicznie i
poszła do swego pokoju.
Merlan zatrzymał się w drzwiach pokoju Branda.
Czego chcesz? patrzył spode łba.
Słuchaj, Merlan starał się mówić spokojnie chciałem zadzwonić do mojej dzie-
wczyny.
Oczy Merlana zwęziły się złowrogo. Milczał.
Mogę się z nią chyba zobaczyć, nie? Celibatu wam nie ślubowałem rzucił zacze-
pnie. I nie wygłupiajcie się z tymi waszymi podejrzeniami. Jak bym was zasypał, dawno
by mnie tu nie było...
Ten ostatni argument trafił do Merlana.
Idz do tej swojej dziewczyny. Pewnie, nikt ci tego nie zabrania. A jak jesteś kapu-
siem , to cię i tak żadna siła nie uratuje...
Po co ta mowa? Brand wzruszył ramionami.
I wytrzyj sobie usta ze szminki. Mówiłem ci, że mojego nie wolno próbować.
Głos Merlana stał się znów wrogi. Niech ci wystarczy własny kąsek. Pamiętaj.
Wykręcił się na pięcie. Stuknęły za nim drzwi do pokoju Wiery. W chwilę potem Brand
usłyszał uderzenia i z pokoju Wiery doleciał go jej krzyk.
Na parterze znajdowała się portiernia, zawsze pusta. Tu mieścił się też telefon, z które-
go wszyscy korzystali. Brand poszperał w książce telefonicznej i bez trudu znalazł nazwisko
Violi Marborouge. Zadzwonił. Po chwili jakiś męski głos zapytał, czego sobie życzy.
Chciałem mówić z panią Marborouge.
Kto prosi?
Proszę powiedzieć, że znajomy z baru Cochon .
Dobrze. Pan będzie łaskaw poczekać.
Po chwili Brand usłyszał w słuchawce miły, kobiecy głos.
Więc to pan? Mój wybawca?
Tak, to ja... Zgodnie z umową dzwonię do pani.
O, tak oficjalnie? Głos Violi wydał się Brandowi rozbawiony.
Nie wiem przecież, czy z nastroju w Cochon pozostało coś w pani tłumaczył.
Naturalnie. Pan przecież jest zasadniczą częścią tego nastroju. Pamiętam nawet, że
mamy sobie wiele do powiedzenia...
Ja również pamiętam, tylko wydaje mi się, że przez telefon trudno o tym mówić.
Bardzo mi przykro, ale dziś nie będziemy się mogli zobaczyć. Głos Violi robił
wrażenie szczerze zmartwionego. Przypłynął mój jacht Berenice i podejmuję na nim
gości. Takich różnych nieciekawych staruszków. Ale proszę mi zostawić numer swojego tele-
fonu. Sama zadzwonię w najbliższych dniach.
Pension M-me Verdoux.
O key. A więc, do zobaczenia.
Brand rzucił słuchawkę na widełki. Był zły.
Nic z tych pięknych planów? Tak? W hallu siedziała Wiera i kołysząc stopą
odzianą w lekki pantofelek, kpiła najwyrazniej.
Bardzo to panią martwi? Bo mnie nie.
Nie? Naprawdę nie? Więc po co pan do niej dzwonił?
Za bardzo interesuje się pani innymi. Potem Merlan panią karci...
Zerwała się z krzesła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]