[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jej rodzice byli oczywiście zadowoleni. Zwykle wysiadała na
rogatkach i szła pieszo do klubu golfowego, wesoło machając na
pożegnanie swoim współpasażerom, gdy autobus zagłębiał się w
miasto. Jak daleko mieszkańcy Rathdoon sięgali pamięcią,
wszystkie piątkowe wieczory państwo Burke'owie spędzali w
klubie golfowym i każdy wiedział, że w przypadku narodzin,
zgonu lub innego wydarzenia nie w porę, właśnie tam należy
szukać doktora.
Rodzice zdumieli się na początku lata, gdy córka zaczęła
regularnie przyjeżdżać do domu. Cieszyli się z jej wizyt, gdyż
żaden z członków rodziny nie był tak pełen życia, jak ona.
Promienieli radością, kiedy jej twarz pokazywała się w
drzwiach, i Dee dołączała do nich oraz do reszty towarzystwa
zgromadzonego przy barze na terenie klubu. Ojciec przynosił jej
zapiekankę i obejmował ją ramieniem, gdy stawała obok niego
przy kontuarze, a matka uśmiechała się do niej od stolika. Byli
RS
28
zachwyceni, że znowu mają Dee w domu. Czasami żołądek
podjeżdżał jej do gardła na myśl o ich naiwności i gorących
powitaniach. Zastanawiała się, co robią ludzie, jeśli nie mają
rodziców takich jak ona, do których mogą wracać. Tracą
zmysły? Chodzą do dyskotek? Odzyskują rozsądek? Starają się
pozbierać do kupy? Och, kto to wie? I kogo to obchodzi?
Tom Fitzgerald jest dość przystojny. Nigdy przedtem tego nie
zauważyła, dopiero dzisiaj, kiedy się roześmiał, jak wrzucała
swoją torbę na półkę. Ma ujmujący uśmiech. To dziwny
człowiek - nigdy nie udało się jej uzyskać od niego prostej
odpowiedzi na żadne pytanie. Nie wiedziała o nim zbyt wiele. A
przecież dorastała w bliskim sąsiedztwie Toma i jego braci. Nie
miała nawet pojęcia, w jaki sposób Tom zarabia na utrzymanie.
Zagadnęła kiedyś o to matkę.
- To przecież ty razem z nim podróżujesz po kraju. Dlaczego
sama nie spróbujesz wyciągnąć od niego tej informacji? -
Riposta matki nie była pozbawiona sensu.
- Nie jest typem człowieka, którego można wypytywać o
osobiste sprawy - odparła Dee.
- W takim razie będziesz musiała pozostać w nieświadomości
- roześmiała się pani Burkę.
- W moim wieku nie wypada pójść do sklepu tekstylnego i
indagować Fitzgeraldów na temat zawodu ich syna.
Nancy Morris jak zwykle pierwsza siedziała w autobusie.
Wyglądała inaczej niż zwykle. Dee nie była pewna, czy stało się
to za sprawą nowej bluzki, czy fryzury. Nie chciała o to pytać, w
obawie że znajoma z typową dla siebie gderliwością
zacznie lamentować nad wszelkimi poniesionymi kosztami. A
przecież Sam utrzymywał, że przyzwoicie zarabia. Jej pensja
znacznie przewyższa uposażenia sekretarek i urzędniczek w
kancelarii adwokackiej. Nie zajmę dzisiaj miejsca obok niej,
postanowiła, dobrze wiedząc, że i tak nie oprze się pokusie. Nikt
inny bowiem nie zna Sama Barry'ego i nie może opowiadać o
jego codziennym życiu. Nie do wiary, że Dee wraca w każdy
RS
29
weekend do domu z jego sekretarką. To tak jakby cząstka Sama
podróżowała razem z nią. Samotność staje się mniej dokuczliwa
dzięki możliwości porozmawiania o nim. Choćby tylko w
sposób pośredni i nawet jeśli oznacza to wysłuchiwanie potoku
słów na temat nudnego pana White'a i nieciekawego pana
Charlesa. Nancy nigdy nie może się dowiedzieć, że Dee
interesuje tylko Sam Barry.
Znajoma potrafiła rozwodzić się o wszystkim bez końca:
wyjaśniała codzienny przebieg zajęć specjalistów, mówiła o
problemach, z jakimi muszą się borykać w związku z
trudnościami szybkiego rezerwowania łóżek w szpitalu, o
zawiłościach systemu dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych
oraz o konieczności wypełniania niezrozumiałych dla pacjentów
formularzy. Niewiele jednak wiedziała o życiu lekarzy poza
szpitalem, z wyjątkiem tego, co sami jej o sobie powiedzieli
albo co usłyszała od pielęgniarek.
- Czy żony telefonują do nich czasami? - zagadnęła Dee swoją
współpasażerkę. Przypominało to badanie bolącego zęba.
Skarciła się w myślach za poruszanie tego tematu.
- Tak, czasami. - Nancy była irytująca. -1 co mówią?
- Wszystkie są zawsze bardzo miłe i bezpośrednie.
Dee zdumiała się, słysząc tę informację. Nancy należała do
osób wyjątkowo szorstkich w obejściu i nieprzystępnych.
Trudno było wyobrazić sobie, żeby ktoś miał ochotę prowadzić
z nią beztroską pogawędkę.
- Naprawdę.  Dzień dobry, panno Morris", witają mnie za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •