[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakie mi pokazałeś...
Ręka widma poruszyła się, jakby przytakująco.
– Odtąd z całej duszy będę czcił święta Bożego Narodzenia – przyrzekał ze skruchą
Scrooge – i przez cały rok będę na nie z radością czekał. Będę też pamiętał o przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości. Wszystkie trzy duchy, które mnie odwiedziły, żyć będą we
mnie. O, duchu, powiedz, że mogę zetrzeć napis z tego grobowca...
Z rozpaczą chwycił dłoń ducha. Ten usiłował ją wydrzeć, ale Scrooge trzymał z całej
siły. Duch jednak był silniejszy od niego i uwolnił rękę.
Scrooge jeszcze raz wzniósł dłonie, aby znów błagać o zmianę swego losu. Nagle
zobaczył, że płaszcz i kaptur widma zmniejszają się, kurczą, aż wreszcie całe zjawisko
przemieniło się w poręcz jego własnego łóżka...
Tak, to była rzeczywiście poręcz jego własnego łóżka. Jeszcze więcej ucieszyło go
przekonanie, że ma jeszcze tyle czasu, iż wystarczy go na gruntowne zreformowanie swego
życia.
– Będę żył, pamiętając o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości! – przyrzekał sobie
wstając.
– Duchy trzech czasów pokonały mnie zupełnie. O, Jakubie Marley! Cześć i
błogosławieństwo Niebiosom i wigilii Bożego Narodzenia za ich dobrodziejstwo! Składam
im dzięki na kolanach, stary Jakubie Marley; tak jest, na kolanach!
Był tak podniecony i ożywiony dobrymi zamiarami, że jego słaby, drżący głos nie
odpowiadał sile przepełniających go uczuć. Łkał gwałtownie, a twarz jego zlewały
strumienie łez.
– Są na swoim miejscu! – zawołał, całując kotary łóżka. – Nikt ich nie zerwał, nikt nie
naruszył ich pierścieni. Jestem tutaj, a obrazy tego, co się zdarzyć mogło, mogą jeszcze być
rozwiane. Wiem, że one znikną, jestem o tym przekonany.
Jego drżące ze wzruszenia ręce nie mogły sobie poradzić z ubraniem; wdziewał rzeczy
na lewą stronę, szarpał je, upuszczał, słowem – wyprawiał z nimi istne awantury.
– Nie pojmuję doprawdy, co się ze mną dzieje! – mówił, śmiejąc się i płacząc
jednocześnie, przy czym wdziewał skarpetki na ręce, stając się podobnym do statui
Laokoona opasanego wężami. – Jestem lekki jak piórko; szczęśliwy jak anioł; wesoły jak
student; oszołomiony jak pijak! Życzę wszystkim, całemu światu, wesołych świąt i
pomyślnego Nowego Roku! Wiwat!
W podskokach pobiegł do pokoju bawialnego i tam przystanął zadyszany.
– Wszystko w porządku! – wołał, rozglądając się dokoła. – Oto rondelek, w którym
odgrzewałem swój kleik! A to drzwi, przez które wszedł duch Marleya! Oto miejsce, gdzie
siedział duch świąt dzisiejszych! Okno, z którego patrzyłem na błądzące w powietrzu
duchy! Wszystko w porządku! Wszystko na swoim miejscu! To się naprawdę działo! Ha!
ha! ha!
Książka pobrana ze strony Tommy Jantarek
38
U człowieka, który przez tyle lat nie wiedział, co to śmiech – teraz brzmiał on dziwnie...
Był to jakby początek radosnego uśmiechu przyszłości.
– Nie wiem, którego dziś mamy – mówił sam do siebie Scrooge – nie wiem też, jak
długo przebywałem z duchami. Jestem jak nowo narodzone dziecko. Mniejsza z tym.
Właściwie pragnę być dzieckiem. Wiwat!...
Jego okrzyki przytłumiły dzwony kościelne, które wydobywały z siebie wyjątkowo
radosne dźwięki.
– Diń, diń, don, bum! Diń, diń, don, bum! Ding, dong! Ding, dong!
Cudownie! Wspaniale! Zachwycająco! Pobiegł do okna, otworzył je i wychylił się. Ani
mgły, ani wilgoci. Jasny, pogodny, mroźny dzień, jeden z tych, które orzeźwiają i
rozweselają duszę, pobudzając krew do szybszego krążenia. Wspaniale!
– Co to dziś mamy za dzień? – zapytał przez okno małego chłopca w odświętnym
ubraniu, który zatrzymał się przed oknem, bo może chciał się Scrooge’owi przypatrzeć.
– Co? – mruknął zdziwiony chłopiec.
– Pytam, jaki dzień dziś mamy, mój chłopcze – powtórzył Scrooge.
– Dzisiaj? Oczywiście Boże Narodzenie.
– Boże Narodzenie? – szepnął Scrooge. – Więc go nie straciłem. Duchy dokonały
wszystkiego w ciągu jednej nocy. Pewnie mogą one robić wszystko, co im się żywnie
podoba. Kto by w to śmiał wątpić. Hej! Podejdź tu bliżej, miły chłopcze!
– Czego pan sobie życzy?
– Czy wiesz, gdzie jest sklep z drobiem? Z bitym drobiem? O tam, na rogu drugiej ulicy.
– Wiem. Znam doskonale ten sklep.
– Mądry chłopak! – szepnął do siebie Scrooge. – Bardzo roztropny chłopak. A głośno
dodał:
– Nie wiesz przypadkiem, czy nie sprzedali tego wielkiego indyka, który wczoraj
wieczorem jeszcze wisiał w oknie wystawy?
– Aha, tego, jak nie przymierzając, ja cały?
– Dowcipny chłopak! – zachwycał się Scrooge. – Prawdziwa przyjemność rozmawiać z
takim malcem... Tak, tak, mój koteczku, ten sam.
– Wisi jeszcze.
– Czy to możliwe?! - zawołał Scrooge uradowany - A więc biegnij i kup go.
– Pan sobie ze mnie żartuje...– wzruszył ramionami chłopiec.
– Ależ nie, wcale nie żartuję –zapewniał Scrooge – mówię najzupełniej serio. Idź, kup
tego indyka i każ go przynieść tutaj, a ja wskażę, komu go należy doręczyć. Wróć tu ze
służącym sklepowym, dostaniesz za to szylinga.
Chłopiec pomknął jak kula.
– Poślę tego indyka mojemu pomocnikowi – szeptał do siebie Scrooge, zacierając ręce i
uśmiechając się wesoło. – Ręczę, że mu nawet na myśl nie przyjdzie, kto mu go przysyła.
Indyk jest co najmniej dwa razy tak duży, jak Tiny Tim. Jestem pewien, że Bob nie będzie
się gniewał za tę niespodziankę. To się nazywa figiel!
Napisał adres niezupełnie pewną ręką, zszedł na dół otworzyć drzwi i czekał tam na
indyka.
Gdy stał przed drzwiami, uwagę jego zwróciła kołatka.
– Poczciwa! Będę cię kochał, dopóki życia mi starczy... – zawołał, głaszcząc ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]