[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowiek jest daleko.
Spojrzał na zegarek. Od czasu rozstania się z Alesem minęło dwadzieścia minut,
więc mógł już ruszyć w drogę do Nowego Jorku.
Włączył radio i przez chwilę kręcił gałką, poszukując stacji nadającej nowoorleański
jazz. Gdy znalazł, oparł się wygodniej i zaczął stukać do rytmu palcami o kierownicę.
Informacja Alesa wprawiła go w doskonały humor.
Zapadła decyzja o zrzuceniu bomby na japońskie miasto naukowcy w Los Alamos
muszą więc gwałtownie zwiększyć tempo pracy. Rozpoczną się przygotowania do
zdetonowania bomby plutonowej, która była szczególnie interesująca dla Związku
Radzieckiego, ponieważ jej wytworzenie wymagało mniejszej ilości materiału
rozszczepialnego. W najbliższych tygodniach informacje od agentów będą płynąć szeroką
strugą. Będzie je przesyłał do Moskwy, zyskując uznanie szefów. Fundusz na wynagrodzenia,
którego wielkość była proporcjonalna do liczby zatrudnianych szpiegów i zdobywanych
informacji, będzie wzrastał! A naukowcy, ci naiwniacy w białych fartuchach, co robią to
wszystko dla idei, nie będą chcieli od niego pieniędzy, więc jego konto będzie pęczniało. Cóż
za piękny świat!
Pułkownik Lincoln Hayes przyszedł tego dnia wcześniej do pracy. Wartownik
pełniący straż przy schodach prowadzących na drugie piętro, gdzie mieścił się gabinet szefa
Anny Security Agency, zerknął na niego zaskoczony i natychmiast spojrzał na wielki
elektryczny zegar na ścianie, którego wskazówki jeszcze nie doszły do godziny siódmej.
- Dzień dobry, sir - zasalutował. - Dzisiaj wcześniej... Hayes skinął głową, nie mając
zamiaru wdawać się w nic nie znaczącą wymianę zdań.
- Elizabeth też już w pracy - dobiegły go jeszcze słowa wartownika, z których
wynikało, że sekretarka, zgodnie z jego poleceniem, przyszła wcześniej do biura.
- Dobrze, że jesteś, Eli - tak nazywał swoją pomocnicę, która właśnie przekroczyła
wiek emerytalny, ale nie potrafił pogodzić się z myślą, że ta kobieta, będąca geniuszem
organizacji, mogłaby go opuścić w takim momencie.
- Przyjdzie tu paru facetów - zatrzymał się przed drzwiami swojego gabinetu. - Nie
pytaj ich o nic, tylko wpuszczaj. Nacisnął klamkę, ale ponownie się odwrócił.
- I przygotuj coś do jedzenia. Moja żona, jak usłyszała, że zamierzam wstać o piątej,
powiedziała, żebym sam zrobił sobie śniadanie. Oczywiście nie udało mi się, a ona będzie
musiała ścierać majonez z podłogi. Słoik wyślizgnął mi się z rąk.
Wszedł do gabinetu i rozłożył na biurku notatki, które wyjął z teczki. Zamierzał
otworzyć sejf kluczykiem, który odpiął z łańcuszka przytwierdzonego do paska spodni, gdy
rozległo się pukanie do drzwi.
- Poczułem zapach kawy parzonej przez twoją Eli i natychmiast przyszedłem -
powiedział, wchodząc, brygadier Carter Clarke, zastępca szefa wywiadu wojskowego G-2.
- Witaj i siadaj - Hayes otworzył sejf i wyjął gruby plik dokumentów. - Może zjesz
śniadanie ze mną? Czy masz bardziej litościwą żonę i dostałeś śniadanie przed wyjściem z
domu o tak niemiłosiernej porze?
- Miłosiernego to mam kierowcę, który jadąc po mnie, kupił kanapkę na stacji
benzynowej.
Clark usiadł w fotelu przed biurkiem i położył przed sobą paczkę papierosów,
zastanawiając się, czy warto zapalić przed śniadaniem.
Był to wysoki mężczyzna, o siwiejących włosach zaczesanych do góry i bardzo
wysokim czole. Krótko przycięty wąsik nadawał mu wygląd komiwojażera, ale widocznie tak
to już było z ludzmi z tajnych służb, że żaden z nich nie wyglądał na faceta od brudnej
roboty.
- Dwa miliony depesz - powiedział Hayes, siadając naprzeciw Clarka. -I my będziemy
musieli to wszystko przejrzeć. Ty sobie to wyobrażasz?
Podsunął zestawienie, jakie otrzymał z archiwum, gdzie gromadzono depesze
radzieckie wysyłane od tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku przez ambasadę i
radzieckie konsulaty i przechwycone przez amerykański nasłuch radiowy Signal Intelligence
Service.
- Oczywiście nie wszystkie są szyfrowane. Możemy założyć, że dwadzieścia procent
jest szyfrowanych częściowo i one nas nie interesują. Około dziesięciu procent, czyli dwieście
tysięcy depesz, jest zaszyfrowanych całkowicie. Z nich będziemy musieli wybrać
najważniejsze, to jest dotyczące spraw politycznych i naukowych.
Drzwi otworzyły się i weszła sekretarka, niosąc na tacy dzbanek z kawą, filiżanki i
kanapki ułożone na talerzyku.
- Eli, zapomnij o tym, że możesz przejść na emeryturę - uśmiechnął się Hayes, widząc
kanapki z szynką i jajkiem. - Pomijając, że wyglądasz jak stażystka, to jeszcze umiesz
wyczarować takie kanapki. Skąd te delicje?
- Założyłam, że przyjedzie pan głodny i przygotowałam w domu -Elizabeth szybko
rozłożyła serwetki i postawiła talerze.
- Jeżeli chciałaby pani zmienić pracodawcę, to proszę pamiętać o mnie - wtrącił się
Clarke.
Pukanie do drzwi przerwało im pogawędkę o dobrych sekretarkach.
- To pan Grosley - oznajmiła Elizabeth i szybko wyszła, mijając się w progu z krępym
mężczyzną, który w ich spotkaniu miał reprezentować sekretarza stanu.
- Mogę? - wyciągnął rękę po kanapkę. - Też mam żonę - dodał na usprawiedliwienie.
Znali się wszyscy od dawna i Hayes liczył, że w tym gronie rozważą najtrudniejszy
problem.
- Wobec tego do rzeczy - powiedział, połykając ostatni kęs. -Dwieście tysięcy
rosyjskich szyfrogramów czeka na odczytanie.
- To chyba zajmie parę lat - jęknął Grosley.
Wezwano go na to nieformalne zebranie w trybie tak nagłym, że przychodził
przekonany, iż cała sprawa rozstrzygnie się w ciągu paru dni.
- John - Hayes usiadł na rogu biurka. - Za dwa, trzy lata, będziemy mieli w tym kraju
trzęsienie ziemi, gdyż ta cholerna niemiecka maszyna pozwoli ujawnić wszystkich agentów i
zdrajców. Już ją zmontowali w Vint Hill Farms.
- Co to, jeśli można zapytać? - zainteresował się Grosley.
- Stacja Monitorowania numer jeden w pobliżu miasta Warrentown w stanie Virginia.
W czasie wojny wykorzystywano ją głównie do przechwytywania komunikacji japońskiej.
Teraz pracuje jako centrum nasłuchu łączności radzieckiej - wyjaśnił Hayes. - Dzięki temu
urządzeniu zaczęliśmy odczytywać rosyjskie depesze utajniane szyfrem, którego zespół
Clarka nie mógł złamać od tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku...
Spojrzał na brygadiera, który skinął głową, potwierdzając jego słowa.
- Nie mieliśmy nawet nadziei na złamanie tego szyfru - dodał. - Jest genialny w swojej
prostocie. Powiedziałbym, oparty na równaniu z dwoma niewiadomymi, czyli x + y = 15.
Wartości dwóch niewiadomych nie da się ustalić. Ot i cała tajemnica rosyjskich depesz.
- A teraz niemiecka maszyna odczytuje te depesze z szybkością samolotu
odrzutowego. Spójrz - Hayes przez chwilę przeglądał teczki, które wyjął z sejfu, aż znalazł
odpowiednią. Podał Grosleyowi kartkę.
- Informacja o zwerbowaniu agenta, któremu nadano pseudonim Old , oraz
możliwości wciągnięcia do współpracy innego młodego naukowca z Los Alamos - Hayes był
najwyrazniej podekscytowany możliwościami Aparatu . - Na razie nie wiemy, kto to jest
Old , ale tam jest ważna informacja mówiąca, że ma białą odznakę, czyli że należał do
grupy naukowców mających nieograniczoną swobodę poruszania się po laboratorium w Los
Alamos. Kontrwywiad znajdzie go szybko, szczura!
Grosley położył kartkę na biurku i wstał. Podszedł do okna, z którego rozciągał się
widok na Potomac, szczególnie piękny na początku lata.
- Za dwa, trzy lata podsuniecie FBI zdrajców, jak na talerzu, dobrze rozumiem? -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]