[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednej z klatek znajdowała się jama wysłana sierś-
cią, a w głębi niej roił się żywy kopczyk, czarniawa,
bezkształtna masa, oddychająca równo i głęboko,
jakby tworzyła jedno wspólne ciało. Obok, w
sąsiedniej klatce, małe o olbrzymich głowach
pełzały koło nory. Jeszcze dalej mieszkały sil-
niejsze już, podobne do małych szczurów;
węszyły, kicały wyrzucając w górę zadki łyskające
białą plamką ogonka. Te odznaczały się
zabawnym wdziękiem małych bębnów: okrążały
galopem klatkę białe o bladorubinowych
oczach, czarne o oczach jak dżety. Raptem, og-
arnięte paniką, pierzchały ukazując przy każdym
skoku cienkie łapki żółte od uryny i znów skupiały
się tak ciasno, że nie widziałeś główek.
To ciebie się tak boją mówiła Dorotka
bo mnie znają dobrze.
103/163
Przywoływała je, dobywała z kieszeni skórkę
chleba. Małe zbliżały się coraz śmielej, jeden po
drugim, i zachodząc z boku, ze zmarszczonymi
noskami, stawały na tylnych łapkach, opierając
się o siatkę. Zatrzymywała je talk przez chwilę,
aby pokazać bratu różowy puszek na ich
brzuszkach, po czym dawała skórkę najod-
ważniejszemu. Wtedy zbiegały się całą gromadą,
tłoczyły się, prześlizgiwały, nie bijąc się jednak;
niekiedy dwa albo trzy gryzły tę samą skórkę chle-
ba; inne znów uciekały, odwracały się do ściany,
by zjeść w spokoju; tymczasem matki sapały
nadal w głębi klatek i, nieufne, gardziły chlebem.
A to żarłoki! wykrzyknęła Dorotka.
Jadłyby tak do jutra rana!... Słychać i w nocy, jak
chrupią liście.
Ksiądz podniósł się, lecz ona nie przestawała
się uśmiechać do swoich kochanych maleństw.
Widzisz tqgo dużego, o tam, ten całkiem bi-
ały z czarnymi uszami... Uwielbia maki. Zwietnie
je umie wyszukać w całej kupie zielska... Któregoś
dnia sparły go kolki. Chwyciło go to gdzieś pod
tylnymi łapkami.. Wzięłam go do kieszeni, trzy-
małam w cieple. Od tej pory zuch z niego, że aż
miło.
104/163
Wsuwała palce między oka ,siatki i głaskała
króliki po grzbietach.
Istny jedwab powiedziała. Wystrojone
jak królewicze. A zalotne! Popatrz, ten na przykład
wiecznie się myje. Zdziera sobie po prostu łapki...
Ach, gdybyś wiedział, jakie są śmieszne! Udaję, że
nic nie wiem, ale doskonale przejrzałam ich roz-
maite chytrości. O, ten szary, który nam się teraz
przygląda, tak nienawidził jednej samiczki, że mu-
siałam ją odseparować. Dochodziło między nimi
do okropnych starć. Długo by opowiadać o tym.
Dość, że jak sprał ją ostatni raz, a ja przybiegłam,
wściekła cóż zobaczyłam: otóż ten łotr, wciśnię-
ty w głąb klatki, udawał, że zdycha. Chciał we
mnie wmówić, że to ona go dręczy...
Zamilkła na chwilę; po czym, zwracając ,się
do królika:
Możesz sobie słuchać, łajdak jesteś, i tyle.
I odwracając się do brata: Wszystko rozumie
szepnęła mrugając okiem.
Ksiądz nie mógł dłużej wytrzymać w tym żarze
bijącym od klatek. %7łycie skłębione pod sierścią
wydartą z matczynych brzuchów buchało stąd
przyprawiając go o zawrót głowy. Dorotka, upija-
jąca się jakby zwolna, stawała się coraz weselsza,
różowsza, cieleśniejsza.
105/163
Do czegóż ci tak pilno? wykrzyknęła.
Wyglądasz, jakbyś już chciał iść... A moje kurcząt-
ka?... Wylęgły się dziś w nocy.
Rzuciła garść ryżu przed siebie. Kuna zbliżyła
się z powagą, nawołując gdakaniem, a za nią
wysypało się stado kurcząt piszczących i biega-
jących jak to zbłąkane ptaki. Kiedy maleństwa
znalazły się pośrodku rozsypanego ryżu, matka
zaczęła zaciekle dziobać go, rozrzucając pokrus-
zone ziarna; małe dziobały przed nią z poś-
piechem. Były zachwycające jak dzieci
niedopierzone jeszcze, główki miały okrągłe, ocz-
ka jak łebki szpilek, dziobki osadzone tak
śmiesznie, puszek najeżony tek zabawnie, że
wyglądały jak odpustowe zabawki. Dorotka śmiała
się uradowana ich widokiem.
Kochaneczki moje! zachłysnęła się.
Wzięła dwa, po jednym do każdej ręki, całując
je zapamiętale. Ksiądz musiał obejrzeć maleństwa
ze wszystkich stron, a ona mówiła poważnie:
Niełatwo jest rozpoznać koguta. Ja się nigdy
nie mylę... To jest kokoszka i to też kokoszka.
Puściła je na ziemię. Inne kury nadbiegły znę-
cone ryżem. Wielki karmazynowy kogut o płomi-
ennych piórach kroczył za nimi stawiając szerokie
łapy z majestatyczną ostrożnością.
106/163
Aleksander jest coraz wspanialszy
powiedział ksiądz, aby sprawić siostrze przyjem-
ność.
Kogut nazywał się Aleksander. Przyglądał się
dziewczynie roziskrzonym okiem, przekręciwszy
głowę i rozpostarłszy ogon. Za chwilę przywarł do
jej spódnic.
Bardzo mnie lubi powiedziała Dorotka.
Mnie jednej pozwala się dotknąć... To dobry kogut.
Ma czternaście kur i nie trafiło się nigdy nie za-
lężone jajko... Prawda, Olesiu?
Pochyliła się. Kogut nie uciekł przed jej pieszc-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]