[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ozrebieniu...trza by przypilnować. Picie jakie narządzić. Jak to se stęka! Biedota kochana, a ja nic nie
potrafię pomóc...okrutniem słaby... bez mocy całkiem...
Zmęczył się i zamilkł, i jakby zasypiał.
Józka odeszła spiesznie.
- Cesiu! Ceś, Ceś... - zawołał przytomniejąc.
Klacz zarżała przeciągle i rzuciła się na uwięzi, aż łańcuch zabrzęczał.
- Podjem se choć raz do syta! Dostaniesz, piesku, swoje, dostaniesz, nie skomlij ino...
Wziął się ostro do kiełbasy, ale nie mógł, nie chciało mu się zupełnie, rosło mu w ustach.
- Mój Jezus, tyle kiełbasy, tyle mięsa... a nie mogę...całkiem nie mogę.
Darmo probował, oblizywał, wąchał. nie mógł, ręka mu opadła bezsilnie, chował więc pod słomę, nie
puszczając z garści.
- Mój Boże, tyla tego, że nigdy w życiu nie miałem, a nie mogę.
%7łałość ścisnęła mu duszę i łzy pociekły po twarzy, płakał rzewnie, aż sięzanosił, jak to dzieciątko
ukrzywdzone.
- Potem se zjem, odpocznę nieco i bal se sprawię - pomyślał.
Ale i potem nie mógł, zapadał w sen, nie popuszczając kiełbasy z garści, nie czując jednak, że Aapa mu
ją po cichu obgryzał...
Otrzezwiał nagle, bo po wieczerzy muzyka gruchnęła w chałupie z taką mocą, aż ściany stajni drygały i
przestraszone kury gdakały z chlewów.
Wrzaski buchnęły we świat i pryskały od domu niby te ognie czerwone w noc ciemną, niby grzmoty
buchały po stajni.
Hulanka tam już szła siarczysta, śmiechy, wesołość, zabawa, a raz w raz ziemia dudniała od przegonów
i pisk dzieuszyn rozdzierał powietrze.
Kuba nasłuchiwał zrazu, ale rychło zapomniał o wszystkim, sen go brał i niósł w ćmę jakąś wrzawliwą,
jakby pod wody szumiące... na dno rozwytych wichurą borów.
A gdy wesele ostrzej lunęło wrzawą i trzaski hołubców, bitych zapamiętale, dom zda się roznosiły,
budził się nieco, wychylał duszę z ciemnicy, podnosił z niepamięci, wracał z dalekości przerażających i
słuchał.
A czasem jeść probował albo szeptał cicho, serdecznie:
- Ceśka, Ceś, Ceś!
Ale już dusza wychodziła z niego powoli i niesła się we światy, jako ten ptaszek Jezusowy, kołowała
jeszcze błędnie, oderwać się nie mogła jeszcze, że przywierała czasami do ziemie świętej, by odpocząć
z utrudzenia, utulić swój płacz sierocy we wrzawie ludzkiej; między kochane zachodziła, wśród żywe
szła, do bratów wołała żałośnie i u serc prosiła pomocy, aż mocą Jezusową skrzepiona i miłosierdziem,
niesła się na jakieś pola wiośniane, na te Boże ugory ogromne, nieobjęte, wieczną światłością
oprzędzone i weselem wiecznym.
I wyżej leciała, dalej, dalej, aż tam...
...Aż tam zaś, gdzie już nie dosłyszy człowieczego płakania ni żałosnego skrzybotu duszy wszelkiej...
...Tam zaś, gdzie ino pachnące lilie wioną, gdzie kwietne pola miodną słodkością szumią, gdzie ciekną
rzeki gwiezdne po dnach barwionych rzęsiście, gdzie wieczny dzień.
...Tam zaś, gdzie ino ciche modlenie płynie i dymy pachnące wleką się cięgiem, jako te mgły, dzwonki
brzęczą i organy cicho grają, i święta ofiara odprawuje się ciągle, i naród już bezgrzeszny, i aniołowie, i
święci pośpiewują spólnie chwałę Pańską, w ten kościół święty, nieśmiertelny, Boży! Gdzie ino duszy
człowiekowej modlić się a wzdychać, a płakać z radości i weselić się z Panem w wiek wieków.
Tam się ano rwała dusza umęczona i odpocznienia tęskliwa, Kubowa dusza.
.............................................................................
Dom zaś tańcował wciąż i weselił się całym sercem, ochotniej nawet nizli wczoraj, bo poczęstunek był
sutszy i barzej niewolili gospodarze. Wodzili się też w tanach do upadłego.
Wrzeli już niby ten ukrop na mocnym ogniu, a co przysłabli zdziebko, muzyka grzmiała z nową siłą, że
jako łan, uderzony wichurą, ino się przyginali, brali rozmach, niecili rum nogami i z krzykiem szli w
nowy tan, ze śpiewami, a huczno, tłumno i ogniście.
%7łe już im dusze całkiem stajały od gorącości, krew kipiała warem, rozum odchodził, serca się
zapamiętały w hulance, a każdy nerw dygotał do taktu, każdy ruch był tańcem, każdy krzyk śpiewem,
a każde oczy weselem się jarzyły i radością.
I tak szło przez całą noc, do samego świtania!
A dzień podnosił się ciężko i cicho, porankowe brzaski siały na świat posępne, nieprzeniknione zwały
chmur, a już przed samym wschodem słońca zamroczyło się z nagła i pociemniało, zaczął padać śnieg.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]