[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Istoty wyskoczyły wysoko w powietrze, szybując w stronę każdego z żołnierzy. Rosły w locie.
Słudzy Jitana zdołali je zobaczyć o wiele za pózno na jakąkolwiek reakcję poza krzykiem. Pająki
wylądowały na ich głowach i zatopiły swe odnóża w czaszkach ofiar. Zaatakowani żołnierze zaczęli
się chwiejnie cofać. Kilku rozpaczliwie uchwyciło przywarte do ich głów monstra. Pozostali po
prostu próbowali ucieczki. %7ładen nie uczynił jednak więcej niż kilka kroków. Upadli, podpierając
się na kolanach i rękach.
Wrzeszczeli zwierzęco. Zaczęła się przemiana. Ich plecy wygięły się ku górze i pogrubiały. Ich nogi
stały się cienkie, a stopy zanikły. Ramiona wydłużały się, zaś dłonie zmieniały w rozczapierzone,
lecz nadal chwytne łapy, zakończone ostrymi stworzonymi do rozdzierania ciał szponami.
Poddani przemianie, ogarnięci szaleństwem ludzie szarpali swe stroje. Rozrywali ubrania. Z równą
jak materiał łatwością darli fragmenty zbroi, które rozrzucali wściekle po całej komnacie. %7ładen z
lecących dookoła ciężkich przedmiotów nie zbliżył się nawet do lorda Jitana i Karybdusa.
Nekromanta dyskretnie odbijał je wszystkie.
Wtedy z piersi żołnierzy wyrwały się na zewnątrz po cztery żebra. Dwa z każdej strony. Zmutowani
ludzie znów wrzasnęli, gdy ich krew i posoka trysnęły na posadzkę. Rany jednak zasklepiły się
niemal od razu, a z wystających na wierzch i szybko pokrywających się ciałem żeber zaczęły
wyrastać cienkie, zniekształcone pazury, pomagające przy chodzeniu i wspinaczce. Nowe kończyny
rosły, dopóki nie dorównały rozmiarami pozostałym. Ich szpony stuknęły wreszcie o podłogę.
Równocześnie ciała wojowników pokryła szorstka, czarna sierść. Ich rysy uległy deformacji,
wyciągając się i zmieniając kształt. Uszy i nosy uschły i odpadły. Aldric patrzył zafascynowany, jak
oczy jego ludzi dzieliły się raz po raz na pół, zbiegając się w dwa skupiska, wyglądające niczym
makabryczne grona. Oczy, każda ich para, zachowały swój ludzki wygląd; poza tym, że białka i
zrenice przybrały barwę krwi. Teraz nie było w nich jednak ni cienia współczucia czy zdrowych
zmysłów.
Przekształceni słudzy zasyczeli naraz, ukazując ostre, żółte kły, z których kapał jad. Na głowach
tych potworów nadal siedziały pająki. Ich oczy skupiły się na Aldricu Jitanie i sześć stworzeń, które
jeszcze do niedawna były ludzmi, nagle umilkło. Jak jeden organizm zwróciły się do
uśmiechniętego arystokraty... i przyklękły.
Pająki. Wielkie pająki. W jakiejś części jednak pozostali ludzmi. Pająki, ludzie i coś jeszcze, coś
pierwotnego, czego Aldric nie potrafił określić. Nawet nie chciał.
Niewiarygodne...
Stali się Dziećmi Astroghi. Dawno temu liczono ich w tysiącach wyjaśnił nekromanta,
jakby prowadził właśnie lekcję historii. Są śmiertelnikami obdarzonymi jego szczególnymi
względami. Stworzeni są na jego obraz.
Dzieci Astroghi kołysały się na swych czterech tylnych odnóżach. Pozostałe cztery kończyny
nieustannie zwierały się i rozwierały, jakby wyczekując na rozkazy lorda Aldrica.
Twych wrogów czeka zagłada, mój panie powiedział Karybdus. Dzieci są
bezwarunkowymi sługami tego, kto włada klejnotem. Powinieneś też wiedzieć, że to, iż władasz tak
dużą częścią mocy Księżyca, i to jeszcze przed nadejściem Konwergencji, jest wyraznym znakiem
twoich praw do niego. Wszystko to, o czym marzysz, wszystko to, po co wyciągniesz rękę, będzie
wkrótce należeć do ciebie.
Wszystko... zgodził się Aldric Jitan, patrząc na stworzenia, które kiedyś służyły mu w
ludzkiej postaci, a teraz stały się zarazem zwierzętami i nadludzmi.
Pamiętaj o tym ciągnął mentor. Zwłaszcza teraz, gdy czeka nas zadanie do wykonania.
Jeden z twoich wrogów ujawnił się i zasadza się na to, co leży u samych zródeł twoich marzeń i
pragnień.
Jitan zerwał się gwałtownie, usta zacisnęły mu się z wściekłości.
O czym ty mówisz?
Twarz Rathmity nie zmieniła wyrazu.
Jest w domu Nesardo, razem z lady Salene.
Aldric od razu spojrzał ku monstrom, które jeszcze niedawno były ludzmi. Karybdus skinął
potwierdzająco.
Właśnie tego się spodziewałem, mój panie.
***
Zapadła noc. Nad miastem rozpętała się gwałtowna burza. Dom Ne sardo znalazł się w samym jej
centrum. Rozszalały żywioł zawisł nad rezydencją zupełnie tak, jak roślina uczepiona korzeniami
podłoża. Pioruny biły z niesłabnącą siłą. Burza zdawała się nie mieć końca. Zawsze są przy tym
burze pomyślał Zayl, gdy kolejny grzmot wstrząsnął budynkiem. Choć przecież deszcz, sam w
sobie, nie jest czymś gorszym niż słońce czy księżyc. To tylko ci o czarnych sercach korzystają z
burz, by skrywać swe uczynki. Z tą myślą przygotowywał się do zadania. Miał już próbkę krwi
Salene i resztę przyborów potrzebnych do nakreślenia znaku. Pani domu obiecała też przynieść trzy
przedmioty szczególnie bliskie jej zmarłemu mężowi za życia.
Teraz trzeba było tylko zejść do krypty. Ukrywszy Humbarta w sakiewce, nekromanta wyszedł na
korytarz i podążył ku prowadzącym w dół schodom. Salene już czekała. Polth z zapaloną lampą w
ręku stał za nią, jak zawsze gotów bronić swej pani. Lady Nesardo ubrała się odpowiednio do
podróży w podziemia. Miała na sobie jezdziecki strój z zielonymi spodniami i wysokimi,
skórzanymi butami. Zielona, bawełniana bluzka i czarna, skórzana kamizelka na guziki dopełniały
całości. Do pasa przytroczyła sztylet.
Arystokratka, widząc zbliżającego się wysokiego nekromantę, uśmiechnęła się niespokojnie.
Przyniosłam to, o co prosiłeś. Uniosła worek, który zadzwięczał metalicznie. Zayl
domyślił się więc, że co najmniej dwa z przedmiotów umieszczonych wewnątrz wykonano z
metalu.
Prowadz zatem. Salene zdjęła ze ściany lampę i ruszyła. Polth odsunął się, zajmując
miejsce na końcu pochodu. Był to wyrazny znak, że jeżeli ochroniarz spodziewał się w krypcie
jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, to właśnie ze strony Zayla.
To, że rodową kryptę zbudowano w podziemiach domu, nie dziwiło nekromanty. Była to praktyka
znana także w Lut Gholein oraz na Wschodzie. Władcy i bogacze zazdrośnie strzegli swych
umarłych, jakby ich ciała miały większą wartość od ciał, umierających na ulicach, najpodlejszych
żebraków.
Krypta rodu Nesardo kryła jednak coś więcej. Coś, czemu Zayl bardzo chciał się przyjrzeć. Kiedy
Salene prowadziła go przez dom, ponownie wyczuł pod swymi stopami kłębowisko dusz, a także
niezidentyfikowane moce, zdające się gromadzić wokół nich.
Cała trójka schodziła po kamiennych stopniach pod ziemię. Mijali puste, pokryte pyłem sale. Zayl
odgadywał ich pełne przemocy dzieje dzięki wciąż wyraznie wyczuwalnym, silnym emocjom,
unoszącym się wśród kurzu.
Kobieta nagle stanęła.
Mistrzu Zaylu, historia mego rodu ma także czarne karty powiedziała, zwracając się do
nekromanty.
Skinął głową. Pani domu nie oczekiwała innej odpowiedzi. Jako osoba obdarzona magicznymi
zdolnościami, Salene prawdopodobnie wyczuwała mroczne emocje, skupione w tych salach, przez
całe życie. Spodziewała się więc, że Zayl także wyczuje ich obecność.
Na końcu korytarza zeszli kolejnymi prowadzącymi niżej schodami. Rathmita wytężył uwagę,
czując, że znajdują się już niemal u celu.
W chwilę pózniej stanęli przed grubymi żelaznymi drzwiami. Salene uniosła lampę, oświetlając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •