[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i stojącą na jego platformie olbrzymkę, której czaszka i oczy połyskiwały w księ-
życowym świetle.
51
- Przyszłam po ciebie, który zabiłeś mego męża - rzekła Evalyth. Matka
ponownie krzyknęła i rzuciła się, zasłaniając chłopców. Ojciec usiłował zabiec jej
drogę, ale chroma stopa zawinęła się pod nim i upadł w kałużę. Kiedy usiłował się
wygramolić z błota, Evalyth strzeliła z ogłuszacza do kobiety. Nie rozległ się
żaden dzwięk; kobieta osunęła się i leżała bez ruchu.
- Uciekajcie! - krzyknął Moru. Rzucił się w kierunku sani. Evalyth
przekręciła drążek sterowniczy. Pojazd .łukiem wzniósł się lecąc w stronę
chłopców. Strzeliła do nich z góry, gdzie Moru nie mógł jej dosięgnąć.
Ukląkł przy najbliższym, wziął jego ciało w ramiona i spojrzał w górę.
Księżyc bezlitośnie oświetlał jego twarz.
- I co jeszcze możesz mi uczynić? - zawołał Moru.
Evalyth ogłuszyła i jego, wylądowała, zeszła z platformy i skrępowała całą
czwórkę. Aadując ciała na sanie stwierdziła, że są lżejsze, niż się spodziewała.
Pot wystąpił jej na całym ciele, aż kombinezon przylgnął jej do skóry. Zaczęła
dygotać, jakby w gorączce. Szumiało jej w uszach.
- Powinnam była was zabić - rzekła. Zdawało jej się, że własny głos brzmi
jakoś odległe, nieznajome. A jeszcze gdzieś dalej w jej umyśle powstało pytanie,
po co w ogóle przemawia do nieprzytomnych, i to we własnym języku.
- Szkoda, że zachowaliście się właśnie w ten sposób. To sprawiło, że
przypomniałam sobie, co powiedział komputer: że przyjaciele Donliego
potrzebują was do badań. To chyba zbyt wielka okazja, by ją przepuścić. Po tym,
co zrobiliście, możemy, zgodnie z prawem Zjednoczonych Planet, uwięzić was i
nikt się nie będzie rozczulał nad waszym losem.
Och, nie potraktują was po barbarzyńsku. Kilka próbek tkanek, wiele testów,
pod znieczuleniem, jeśli będzie trzeba, nic bolesnego, nic poza badaniem
klinicznym, tak szczegółowym, jak pozwoli na to wyposażenie. I na pewno dadzą
wam lepiej jeść, niż dotąd jedliście, i na pewno medycy znajdą w was jakieś
choroby, które będą mogli wyleczyć. A w końcu. Moru, wypuszczą twoją żonę i
dzieci.
Spojrzała mu prosto w przerażającą twarz.
- Cieszę się - rzekła - że dla was, którzy nie pojmujecie, co się dzieje, będzie to
nieprzyjemne przeżycie. A kiedy już skończą. Moru, zażądam, aby przynajmniej
ciebie mi oddali. Tego nie mogą mi odmówić. Przecież wasze plemię faktycznie
was wypędziło. Prawda? Obawiam się, że moi koledzy nie dopuszczą, bym zrobiła
coś więcej poza zabiciem ciebie, ale z tego nie zrezygnuję.
Zwiększyła moc silnika i odleciała w kierunku Lokonu, jak mogła najszybciej,
aby przybyć tam, póki jeszcze wystarczało jej tak niewiele.
I dni bez niego, i wciąż dni bez niego.
Nadejście nocy przyjmowała bez oporów. Jeśli nie zmęczyła się pracą do
wyczerpania, zawsze mogła wziąć tabletkę. Donli rzadko powracał w jej snach.
Ale musiała też przetrwać i dni, i wtedy nie mogła utopić ich w środkach
nasennych.
Na szczęście przygotowania do drogi powrotnej wymagały znacznego nakładu
pracy, ponieważ wyprawa nie była zbyt liczna, a do odjazdu pozostało niewiele
czasu. Sprzęt trzeba było rozmontować, zapakować, przetransportować wahad-
52
łowcem na pokład statku, a tam złożyć w magazynach. Sam Nowy Zwit wymagał
wielu przygotowań, jego liczne systemy trzeba było włączyć na nowo i skontrolo-
wać. Wyszkolenie militechniczne umożliwiało Evalyth wykonywanie funkcji
mechanika, nawigatora wahadłowca czy szefa ekipy załadowczej. Poza tym
wszystkim nadal pełniła obowiązki związane z ochroną terenu bazy.
Kapitan Jonafer robił jej z tego powodu delikatne wymówki.
- Po co to wszystko, poruczniku? Miejscowi boją się nas jak ognia. Słyszeli już
o tym, co pani zrobiła - a te wszystkie przeloty po niebie, praca robotów i
ciężkiego sprzętu, reflektory po zapadnięciu zmroku... Z trudnością udaje mi się
wyperswadować im porzucenie własnego miasta!
- No to niech porzucają - warknęła. - Kogo to obchodzi?
- Nie przylecieliśmy tu po to, by im zaszkodzić, poruczniku.
- Nie. Jednak moim zdaniem, kapitanie, oni by nam z przyjemnością
zaszkodzili, gdybyśmy dali im choć najmniejszą okazję. Proszę sobie wyobrazić,
jak wspaniałe przymioty musi posiadać pańskie ciało.
Jonafer westchnął i ustąpił. Kiedy jednak odmówiła przyjęcia Rogara podczas
następnego przylotu z orbity na planetę, zobowiązał ją do tego rozkazem i polecił
zachowywać się przyzwoicie.
Klev wszedł do części mieszczącej laboratorium biologiczne - nie chciała
wpuścić go do strefy mieszkalnej - trzymając w obu rękach dar: miecz wykuty z
metalu Imperium. Wzruszyła ramionami; bez wątpienia jakieś muzeum z przy-
jemnością go wezmie.
- Połóż na podłodze - poleciła.
Ponieważ zajmowała jedyne w tym pomieszczeniu krzesło, Rogar stał. W
swojej szacie wyglądał na małego i starego.
- Przyszedłem - wyszeptał - by powiedzieć, że mieszkańcy Lokonu radują się,
iż niewiasta z niebios wykonała swą zemstę.
- Wykonuje ją - poprawiła.
Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Ponuro spoglądała na jego wyblakłe włosy.
- Skoro niewiasta z niebios... mogła... tak łatwo... znalezć tych, których
szukała... zatem zna prawdę mieszkającą w sercach Lokończyków: że nigdy nie
zamierzaliśmy uczynić krzywdy jej ludowi.
Nie wyglądało na to, że Rogar czeka na odpowiedz.
Zacisnął splecione palce.
- Dlaczego tedy porzucacie nas - mówił dalej. - Kiedy przybyliście tu, kiedy
poznaliśmy was, a wy zaczęliście mówić naszą mową, przyrzekliście tu pozostać
przez wiele księżyców, a potem przysłać innych, by nauczyli nas i handlowali z
nami. Nasze serca rozradowały się. Nie tylko z powodu tych towarów, które
kiedyś zechcielibyście nam sprzedać, ani z powodu tego, że wasi mędrcy powie-
dzieliby nam, jak skończyć z głodem, chorobami, niebezpieczeństwami i
cierpieniami. Nie, nasza radość i wdzięczność wynikała głównie z widoku tych
cudów, jakie roztoczyliście przed nami. Nagle świat, który był tak mały, stał się
tak rozległy. A teraz odchodzicie. Pytałem, gdy się odważyłem, a ci spośród
waszych, którzy zechcieli odpowiedzieć, mówili, że nikt \u już nie powróci.
Czymże was obraziliśmy, niewiasto z niebios, i jak możemy to naprawić?
53
- Możecie przestać traktować waszych współbraci jak zwierzęta - wycedziła
Evalyth.
- Dowiedziałem się... jakoś... że przybysze z gwiazd mówią, iż to, co dzieje się
w Zwiętym Miejscu, jest złe. Ale my robimy to tylko raz w życiu, niewiasto z nie-
bios, i tylko dlatego, że musimy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]