[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kuzma pochylony nad skrawkiem skór, udał, że nie słyszy i mag ze stękiem
narzucił płaszcz, zapalił pochodnię i sam wyszedł w noc.
- A zaklęcia na niego nie działają? Tylko łopata? - zapytał chłopak.
- Tutaj masz podanych kilka ogólnych zaklęć, ale nie zamiast, tylko jako dodatek
do czynu.
Kuzma się nastroszył:
- Wolho, a czy ty jesteś pewna, że on ... tego, no...
w końcu dla niego trzęsawisko to dom rodzinny, zaliże rany i znowu wylezie.
- Mówi się o potworach z mokradeł nie dlatego, że one mieszkają w
trzęsawiskach jako takich, lecz dlatego, że albo są zdolne do chodzenia po nich, albo
potrafią wyczuć twarde kępki. Nawet mawki mieszkają w oczkach z wodą i unikają
wciągającego błota. - Ponieważ nie więcej ciekawego w woluminie nie było,
zatrzasnęłam go z impetem. O nowych i ponownie ujrzanych gatunkach potworów
należało poinformować Konwent Magów, jednak niw wątpiłam, że zielarz zrobi to za
mnie. Gdy siÄ™ nieco uspokoi.
- Koniec, koniec mojej cierpliwości! - wydarł się wyżej rzeczony już od progu,
potrzÄ…sajÄ…c podartym rÄ…bkiem szaty. - Kuzma!!
Uczeń, który z przestrachu aż podskoczył, został złapany za kark i zaciągnięty do
otwartych drzwi, przez które groznie zaglądał kozioł z kłębkiem szat na rogu.
- %7łeby nad ranem śladu po nim tutaj nie było! Rób co chcesz! Sprzedaj, podaruj,
podrzuć komuś, wyprowadz gdzie dalej do lasu i wypuść, ale żebym więcej go nie
widział!
- Ale tam taki mrok, że koniuszka nosa nie wi - da - a - ać! - rozpaczliwie zapłakał
Kuzma, trzymajÄ…c siÄ™ futryny.
- %7ływołaki załatwiliście, na moczarach już jest bezpiecznie. Wezmiesz sobie
Tyśkę, pochodnię, kuszę. Jeśli napotkasz jakiś grabieżców, to na kolanach masz ich
błagać, żeby cię obrabowali z ostatniego kozła... - Mag nie zwracając już uwagi na
nieśmiałe protesty ucznia, bez krzty litości wystawił go na zewnątrz, wpychając w ręce
kurtkÄ™.
Nie powiedziałam nawet słowa w obronie naszego wybawiciela.
ROZDZIAA SIÓDMY
Blade poranne słoneczko zajrzało przez okno i musnęło moje powieki wciąż
jeszcze zimnymi promieniami. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać, ale sen gdzieś
zniknął, a Tyśka, która nieznanym mi sposobem domyśliła się, że już nie śpię, wskoczyła
na leżankę i zaczęła lizać mnie po twarzy. Kiedy w końcu udało mi się odepchnąć
skądinąd wcale przyciężką kicię, z szerokim ziewnięciem usiadłam na łóżku i
przeciągnęłam się. Czyżby nad Ostępami wreszcie się rozpogodziło? Tak to wyglądało -
na oślepiająco błękitnym niebie nie było nawet malusieńkiej chmurki.
Słoneczny kwadrat na podłodze zniknął. Czarny pysk powąchał parapet,
zdecydowanie rozsunął zasłony i zajrzał przez okno.
Nawet się nie zdziwiłam:
- No dobra, a ty czego chcesz?
Pysk prychnął z oburzeniem. Jak to czego, zdawał się mówić. Tak dobrze cię
wczoraj przewiozłam, gdzie moja nagroda?
Kobyła z ciekawością obejrzała pustelnię, powąchała i zabrała się do żucia pęczka
palącego pieprzu, który zwisał z sufitu tuż przy oknie.
- No i jak, smakuje? - spytałam złośliwie.
Niczego sobie, kobyła oblizała się i złapała kilka głębokich oddechów sparzonym
pyskiem. Co my tu jeszcze mamy? Ojej, jaki fajny bukiecik tam dalej na ścianie wisi!
- Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! - oprzytomniałam i rzuciłam poduszką w
kierunku bezczelnie otwartej gęby. Jeszcze tego brakowało, żeby ta wszystkożerna bestia
pochłonęła lecznicze zielniki moich gościnnych gospodarzy!
Kobyła z łatwością uniknęła trafienia i mimo wszystko zdążyła zgarnąć z
gwozdzia pęczek jakichś ziółek z malutkimi igiełkami listków oraz pęczkami błękitnych
kwiatów.
Kuzma, przeciągając się, wyszedł na ganek i zadławił się ziewnięciem. Zza rogu
pustelni sterczał lśniący koński zadek, z zaaferowaniem machający ogonem. Na widok
wylatującej przez okno poduszki i słysząc mój gniewny okrzyk, pośpieszył na ratunek
swoim bezcennym ziołom, próbując odciągnąć intruza za najbardziej, z jego punktu
widzenia, odpowiednią część ciała.
Kwik przerażonej klaczki, łomot, wrzask, świszczący odgłos lotu i głuchy upadku,
a potem niecenzuralne przekleństwa oraz stukot kopyt. Podbiegłam do okna. Kuzma
siedział na ziemi, jedną ręką pocierał obolałą pierś, a drugą groznie wymachiwał w
kierunku kobyły. Ta z kolei po oddaleniu się na bezpieczną odległość odwróciła się,
zatrzymała i zarżała z urazą.
Na ten hałas z pustelni wyskoczył zielarz, przedstawiając sobą widok grozny i
komiczny zarazem: długobrody staruszek z wypolerowaną do połysku laską trzymaną w
obu dłoniach, w szlafmycy i białej, długiej koszuli. Kobyła syknęła na niego zupełnie jak
rozsierdzona kotka, dając do zrozumienia, że za magicznymi akcesoriami nie przepada.
Sam zielarz czarował wyjątkowo kiepsko, ale mając na podorędziu laskę, stanowił wcale
solidne zagrożenie dla nieznających się na magii przeciwników. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •