[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ignoruje ją, pochłonięty pogardliwym wydymaniem dolnej wargi na widok wy-
stroju holu. Propozycję przejścia do frontowego saloniku i zajęcia miejsca w fo-
telu kwituje stwierdzeniem, że jeśli pani Lovelock nie zrobi to różnicy, wolałby
postać. Jego dolna warga znów idzie w ruch, tym razem na widok Jonathana scho-
dzącego z góry w brązowych butach.
Nie masz tenisówek?
Niestety, nie.
No cóż. . . Kupimy po drodze.
Muskett prowadzi okrężną drogą przez Piccadilly, po czym obaj wchodzą na
trawiasty kort, ukryty za domem stojącym po właściwej stronie Regent s Park.
Jonathan ma na nogach nowiutkie białe tenisówki. Mokrą od potu ręką kurczowo
ściska rakietę. Rozgrywka z Muskettem okazuje się katastrofą. Jonathan bezładnie
miota się za piłką raz w lewo, raz w prawo, wpada na siatkę i ani razu nie odbija
uderzenia przeciwnika. Po pewnym czasie złotowłosy młodzieniec bacznym spoj-
rzeniem obrzuca zdyszaną postać po przeciwnej stronie kortu i wydawszy pełną
ekspresji dolną wargę, pyta, czy Jonathan nie ma ochoty na przerwę. Ten kiwa
głową w milczeniu.
Wydawało mi się, że grasz. Wspominałeś o tym. Jonathan odpowiada coś
wymijająco.
Zaskoczyłeś mnie. Wy tam w koloniach zwykle jesteście wysportowani.
Zdrowy pendżabski styl życia i takie tam.
Jonathan smętnie przypomina sobie brytyjsko-hinduski zwyczaj budowania
kortów na każdym dostępnym skrawku ziemi, nawet w górzystych okolicach,
gdzie ludzie wykuwali je w zboczach niczym dżiniści wizerunki swoich świę-
tych. Niepojęte, że nigdy nie grał w tenisa. Teraz nie potrafi wymyślić żadnego
sensownego uzasadnienia porażki, oznajmia więc, że nadwerężył sobie rękę. Ma
nadzieję, że to tłumaczenie wybawi go z opresji. Muskett najwyrazniej nie daje
wiary jego słowom, jednak pokrywając niesmak uprzejmością, proponuje wypicie
czegoś na tarasie.
220
Jonathan czuje się w obowiązku rozcierać od czasu do czasu nadgarstek, a Mu-
skett snuje opowieści o przyjęciach, o bywalcach przyjęć, ich związkach z gospo-
darzami i swoich związkach ze wszystkimi. Muskett ma pieniądze, samochód i za-
proszenia Na Wieś na pięć kolejnych weekendów. Wieś to miejsce, gdzie Wszyscy
spędzają czas, gdy nie chodzą na Przyjęcia albo na korty. Muskett opowiada o ba-
lu u lady Kynaston i u państwa Huntingtonów i o swoich zabawnych odzywkach
na obiedzie u Waller-Waltonów. Na wszystkich trzech przyjęciach śmiertelnie się
wynudził i spotkał te same osoby. Brakowało tylko tych, którzy zostali zaproszeni
na bankiet do ambasady Szwecji. Muskett zaproszenia nie dostał i wcale nie żału-
je. Spodziewał się, że tam będzie jeszcze nudniej (jak to zwykle w ambasadzie).
I oczywiście wyszło na jego. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że było strasznie. Mu-
skett zaliczył już dwa lata studiów na Uniwersytecie, ma długi, które spłaci jego
staruszek, jest po słowie z Annę Waller-Walton i spodziewa się, że po studiach
wyląduje w City. Jonathan domyśla się, że City nie jest przeciwieństwem Wsi,
lecz tworem o wiele bardziej złożonym, mającym coś wspólnego z kontrolowa-
nym przepływem kapitału, akcjami i lunchem.
Muskett przyrzeka, że wpadnie w przyszłym tygodniu, ale słowa nie dotrzy-
muje. Jonathan zdaje sobie sprawę, że oblał test i że jeszcze wiele musi się na-
uczyć, zanim będzie pasował do kręgów, w jakich obraca się młody Muskett.
W notesie spisuje swoje słabe punkty: tenis, taniec, samochód. Większość kie-
szonkowego poszła już na ubrania, ale Jonathan zaczyna odkładać niewielkie su-
my na lekcje. Tenis czy taniec? Lekcje tańca kosztują mniej, zwłaszcza w She-
pherd s Bush u niejakiej madame Parkinson w poniedziałki wieczorem (tak przy-
najmniej wynika z anonsu zamieszczonego w Post ). Madame Parkinson okazu-
je się płomiennorudą kobietą z francuskim akcentem, w którym nawet Jonathan
rozpoznaje fałsz. W lewo raz dwa, w prawo raz dwa, i z ghacją ouil . Wkrót-
ce Jonathan zaczyna spędzać wieczory w Hammersmith Palais de Danse, gdzie
w kłębach papierosowego dymu muzycy o błyszczących od brylantyny włosach
niezmordowanie grają fokstrota, a ostrzyżone na chłopczyce młode kobiety naj-
pierw pozwalają deptać sobie po palcach, a potem prowadzą go w ustronne i ciem-
ne zakątki nad rzeką.
Stopniowo Jonathan wyzbywa się napięcia; jego zmysły dostrajają się do lon-
dyńskich odmienności. Ludzie mają tu inną przestrzeń osobistą niż w Bombaju,
inny próg tolerancji na naruszenie prywatności, inne powody i sposoby okazywa-
nia gniewu. Jonathan jezdzi metrem, powtarzając sobie, żeby nie wstrzymywać
oddechu i przybierać ten sam obojętny wyraz twarzy co inni pasażerowie, obija-
jący się o siebie w metalowej kapsule. Siedzi w kinie, skąpany w białym świetle,
poruszony do głębi odgłosami wystrzałów czy skrzypiącej podłogi, wydobywa-
nymi przez organistę z futurystycznej machiny. Je lody, otoczony obściskującymi
się parkami w ostatnim rzędzie, i czuje, jak przywiera do niego angielskość, jak
oblepia mu skórę niczym miejski brud. Tego chciał. To mu wystarczy.
221
Wszystko urywa się nagle, gdy pani Lovelock napomyka panu Spavinowi
o Palais. Spavin wzywa Jonathana do biura i oznajmia, że nie tego oczekiwał od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]