[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ponad nami noc była cicha i pogodna. Gwiazdy migotały chłodnym blaskiem, półksiężyc
oblewał cały krajobraz łagodnym, bladym światłem.
Przed nami wznosiła się ciemna plama domu, z dachem najeżonym kominami, odcinającymi
się ostro na tle osrebrzonego nieba. Szerokie smugi świetlne padały z parterowych okien
na sad i wydłużały się. Nagle jedno z nich zgasło. To służba opuściła kuchnię. Pozostała tylko
lampa w jadalni, gdzie dwaj mężczyzni, gospodarz morderca i gość, nieświadomy grożącego
mu niebezpieczeństwa, gawędzili, paląc cygara.
Z każdą minutą białe obłoki, zakrywające połowę moczarów, przysuwały się bliżej domu.
Już pierwsze cienkie płatki waty kłębiły się dokoła padającej z okna smugi świetlnej. Dalsza
część muru była niewidzialna, a drzewa zaczynały znikać za białym tumanem.
Niebawem obłoki mgły podpełzły z dwóch stron pod oba rogi domu i złączyły się, tworząc
gęstą falę, na której wyższe piętro i dach unosiły się, niby dziwaczny okręt na mitycznym
morzu.
Holmes uderzył pięścią w skalę, która nas zasłaniała i tupnął niecierpliwie.
Jeśli sir Henryk nie wyjdzie za kwadrans, ścieżka zniknie we mgle. Za pół godziny nie
zdołamy już dojrzeć własnych rąk.
Może byśmy cofnęli się nieco dalej na wzgórze?
Dobrze... tak będzie istotnie lepiej. Tak więc w miarę jak morze mgły płynęło dalej, cofaliśmy
się przed nim, aż wreszcie byliśmy już o pół mili od domu. Gęsta biała fala, osrebrzona
światłem księżycowym, posuwała się leniwie, lecz nieubłaganie.
Cofamy się za daleko rzekł Holmes. Baronet może być zaskoczony, zanim zdoła
dojść do nas. Musimy bezwarunkowo pozostać tu, gdzie jesteśmy.
Ukląkł i przyłożył ucho do ziemi.
122
Bogu dzięki, zdaje mi się, że nadchodzi.
Odgłos przyśpieszonych kroków przerwał ciszę panującą na moczarach. Ukryci wśród głazów,
patrzyliśmy z wytężeniem przed siebie, usiłując przebić wzrokiem wznoszący się biały
mur. Odgłos stawał się coraz wyrazniejszy i poprzez mgłę, jak spoza zasłony, ukazał nam się
ten, na którego czekaliśmy.
Znalazłszy się wśród jasnej atmosfery, pod wyiskrzonym gwiazdami niebem, sir Henryk
obejrzał się ze zdumieniem dokoła, a potem szybkim krokiem ruszył ścieżką, przeszedł tuż
obok naszej kryjówki i zaczął wchodzić na stok wzgórza, wznoszącego się za nami. Idąc,
zwracał głowę to w lewo, to w prawo, rozglądając się jak człowiek zaniepokojony.
Baczność! zawołał Holmes i dobiegł mnie suchy dzwięk kurka od rewolweru.
Strzeżcie się! Idzie!
Gdzieś z głębi pełznącego ku nam morza mgły dobiegał lekki nieustający tętent. Już tylko
pięćdziesiąt jardów oddzielało nas od białych tumanów patrzyliśmy w nie wszyscy trzej,
niepewni, jaka groza się z nich wyłoni. Klęczałem tuż przy Holmesie; rzuciłem wzrokiem na
jego twarz. Była blada, ale ożywiał ją wyraz niesłychanego podniecenia. Oczy gorzały w blasku
księżyca, nagle rozwarły się szeroko, patrząc z osłupieniem, a usta rozchyliły się. W tej
samej chwili Lestrade krzyknął przerazliwie i padł twarzą na ziemię.
Zerwałem się na równe nogi; zdrętwiała dłoń zacisnęła się dokoła rękojeści rewolweru;
czułem, że umysł odmawia mi posłuszeństwa na widok strasznego widma, które wyskoczyło
z mglistej fali.
Był to pies pies czarny jak węgiel, olbrzym, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnego
śmiertelnika. Jego otwarta paszcza zionęła ogniem, ślepia iskrzyły się, a jakieś gorejące płomyki
strzelały z sierści na całym grzbiecie.
Rozgorączkowane majaki chorego umysłu nie mogły spłodzić nic równie dzikiego i przerażającego,
jak ten czarny potwór, który wypadł spoza tumanów mgły.
Olbrzymie zwierzę długimi skokami pędziło ścieżką, tropiąc ślad naszego przyjaciela. Widok
tego zjawiska tak nas oszołomił, że zdrętwieliśmy zupełnie i fantastyczne zwierzę minęło
nas, zanim odzyskaliśmy przytomność.
Holmes i ja oddaliśmy jednocześnie ogień, zwierzę zawyło straszliwie, co było dowodem,
że przynajmniej jeden z nas strzelił celnie. Wszelako pies nie zatrzymał się, lecz pędził dalej
w szalonych skokach. Wtem spostrzegliśmy w blasku księżyca, jak sir Henryk odwrócił się,
stanął, wzniósł ręce w górę, ruchem przerażenia i wpatrzył się w straszliwe widmo, które go
ścigało.
Wycie krzyk bólu, jaki się wydarł psu, rozproszył nasze obawy. Jeśli można go było zranić,
był śmiertelny; skoro zadaliśmy mu ranę, mogliśmy go zabić.
Nigdy w życiu nie widziałem człowieka biegnącego tak szalonym pędem, jak biegł Hol-
123
mes owej nocy. Mam sławę pierwszorzędnego szybkobiegacza, ale przyjaciel prześcignął
mnie z taką łatwością, z jaką ja prześcignąłem małego Lestrade'a. Biegnąc, słyszeliśmy krzyki
sir Henryka i głuche warczenie psa. Nadbiegłem w chwili, gdy potwór skoczył na swą ofiarę,
powalił ją na ziemię i już chwytał za gardło, gdy Holmes wpakował mu w bok pięć rewolwerowych
kul.
Z ostatnim śmiertelnym skowytem, wyszczerzywszy kły, jakby chwytał jakiś żer w powietrzu,
pies powstał na dwie łapy, runął na wznak, drgnął kilka razy konwulsyjnie i przewrócił
się na bok. Pochyliłem się nad nim, cały drżący, przyłożyłem rewolwer do ohydnego
łba, lecz kurka już nie spuściłem. Olbrzymi pies nie żył.
Sir Henryk leżał zemdlony tam, gdzie upadł. Rozerwaliśmy mu kołnierzyk i Holmes odetchnął
głęboko, przekonawszy się, że nie ma śladu rany i że ratunek przyszedł w porę. Powieki
naszego przyjaciela zaczęły drgać usiłował je otworzyć. Lestrade wlał mu przez
zaciśnięte zęby kilka kropli koniaku i niebawem dwoje wylękłych oczu spoglądało na nas.
Boże wielki szepnął. Co to było? Co to było, na miłość boską?
Cokolwiek było, już nie istnieje odparł Holmes. Zabiliśmy raz na zawsze widmo,
prześladujące ród Baskerville'ów.
Zwierzę, które leżało przed nami, przerażało rozmiarami i siłą. Był to mieszaniec ogara i
brytana, smukły, dziki, wielki jak młoda lwica. Teraz nawet, gdy leżał martwy, z olbrzymiego
pyska unosił się błękitnawy płomyk, a ogniste pierścienie jaśniały dokoła małych, głęboko
osadzonych, okrutnych ślepiów. Przesunąłem dłonią po gorejącym pysku; gdy ją podniosłem,
moje palce zaświeciły w ciemności.
Fosfor rzekłem.
Jak sprytnie spreparowany rzekł Holmes, wąchając nieżywe zwierzę. Nie wydaje
żadnej woni, która by mogła stępić węch zwierzęcia. Sir Henryku, zawiniliśmy bardzo, narażając
pana na taki przestrach i przepraszamy najmocniej. Byłem przygotowany ujrzeć psa,
lecz nie okrutnego potwora. A nadto mgła nie pozwoliła nam przyjąć go tak, jak zamierzaliśmy.
Ocaliliście mi życie.
Naraziwszy je najpierw na niebezpieczeństwo. Czy może się pan utrzymać na nogach?
Ma pan tyle siły?
Dajcie mi jeszcze łyk koniaku, a będę gotów do wszystkiego. Tak! A teraz pomóżcie mi
się podnieść. Cóż zamierzacie, panowie, teraz?
Zostawić pana tutaj. Na dzisiaj już dosyć dla pana przygód. Proszę poczekać tu chwilę, a
potem jeden z nas powróci z panem do zamku.
Sir Henryk usiłował stanąć; chwiał się jeszcze na nogach, był bardzo blady. Doprowadziliśmy
go do skały, na której usiadł, drżąc na całym ciele i ukrył twarz w dłoniach.
124
Teraz musimy rozstać się z panem rzeki Holmes. Trzeba dzieło doprowadzić do końca,
a każda chwila jest cenna. Zbrodnię już mamy, brak nam jeszcze zbrodniarza.
Zawróciliśmy i spiesznym krokiem schodziliśmy ścieżką ze wzgórza.
Postawiłbym tysiąc przeciw jednemu odezwał się Holmes że nie zastaniemy go już w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]