[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- One nie były jego.
Chwilę pózniej przez tłum, który szybko zbierał się na ulicy, przebił się następny samochód. Z tylnego
siedzenia wysiadła piękna brunetka. Jeśli nawet zauważyła swojego
syna pod markizą, nie pomachała mu, nie uśmiechnęła się ani nie spytała, dlaczego zignorował jej
polecenie, żeby nie wychodzić bez pozwolenia z hotelu.
- Naprawdę jesteś niezła, Kat - powiedział.
- Masz na myśli utalentowana czy po prostu... niezła? Uśmiechnął się.
- Wiesz, co mam na myśli.
Patrzyła na oddalającego się Nicka, dopóki radiowóz z Arturem Tacconem nie wyjechał na ulicę i nie
zasłonił jej widoku. Wydawało jej się, że Nick ani razu się nie odwrócił. Co nie było fair, pomyślała.
Bo od tej chwili do końca życia to ona będzie musiała oglądać się przez ramię.
Raczej wyczuła, niż zobaczyła czarną limuzynę, która podjechała wolno do krawężnika. Usłyszała
płynny świst, kiedy przyciemniana szyba w tylnym oknie opadła i wychylił się z niego młody chłopak.
- Więc to ten koleś obrabował tamtą ładną galerię? -spytał Hale, wytrzeszczając oczy i wyciągając
rękę w kierunku oddalającego się radiowozu.
- Na to wychodzi. Podobno przez dziurę w ścianie włożył posążek do pustego mieszkania.
- Geniusz - powiedział Hale, odrobinę zbyt entuzjastycznie.
Kat roześmiała się, a on otworzył drzwi i wpuścił ją do środka.
- Tak - przytaknęła z namysłem. - Teoretycznie. Tyle że zwykle kradzież w galerii sprawia, że policja
spędza w niej dużo czasu...
- A wtedy jak taki koleś odzyskuje posążek?
Kat wiedziała, że teraz jej kolej - jej kwestia. Ale miała dość gierek. I może Hale też miał ich dość.
Może.
Popatrzył na ulicę w miejscu, w którym zniknął Nick.
- Nie idziesz ze swoim chłopakiem? Kat oparła głowę o miękką skórę.
- Może tak. - Zamknęła oczy i pomyślała, że może flirt wcale nie był aż taki trudny. - Może nie...
Wyndhamie?
Usłyszała, jak Hale roześmiał się lekko, po czym zawołał:
- Marcusie, zawiez nas do domu.
Włączyli się do ruchu, a ona pozwoliła, żeby ogarnęło ją ciepło. Nie sprzeciwiła się, kiedy Hale ją
objął i przyciągnął do swojej piersi. Była jakaś miększa, niż pamiętała.
- Witaj w domu, Kat - powiedział, kiedy już zasypiała. - Witaj w domu.
25 DNI PO TERMINIE
Nowy Jork, Stany Zjednoczone
ROZDZIAA 37
Nie pojechali na święta do Cannes. Wujek Eddie stwierdził, że jest za stary na podróże - ma za dużo
nawyków, żeby dać się namówić na zmianę. Tak więc Kat i jej ojciec dołączyli do tłumu, który zebrał
się w starej kamienicy.
W środku było duszno, jak zawsze w zimie, bo w Każdym pokoju paliło się w kominku, a w kuchni w
starym piecu wujka Eddiego. Kiedy więc Kat wyszła na ganek, me przeszkadzało jej zimno.
- Tak myślałem, że cię tu znajdę, Katarino.
Przez krótką chwilę poczuła przerażenie, ale zdała sobie sprawę, że to nie był głos Tacconego. Był
zbyt łagodny. Zbyt dobry. Zbyt szczęśliwy.
- Wesołych świąt, panie Stein.
- Wesołych świąt, Katarino - powiedział i uchylił kapelusza.
Skinęła w stronę drzwi.
- Chce pan wejść do środka? Odpowiedział machnięciem ręki.
- Nie, nie, Katarino. Znalazłem osobę, której szukałem. - Cofnął się o krok. - Zechcesz się wybrać ze
starcem na małą przechadzkę?
To było łatwe pytanie - jedno z niewielu łatwych pytań, które usłyszała od dłuższego czasu.
- Zrobiłaś sobie wroga, moja miła.
Kat postawiła kołnierz na zimnym wietrze.
- Mogłam je oddać i pózniej ukraść, ale...
- Twój ojciec był niestety w więzieniu? - domyślił się. Kat wzruszyła ramionami.
- Mój pomysł wydawał się wtedy lepszy.
Kiedy spotkała Abirama Steina po raz pierwszy, widziała, jak płacze. Pomyślała, że jest coś pięknego
w tym, że może zobaczyć, jak się śmieje.
- Czytałam o panu ciekawy artykuł - powiedziała.
- W Timesie"?
- Nie, w londyńskim Telegraphie". Westchnął.
- Było ich tyle. Najwyrazniej stałem się czymś w rodzaju, jak to się mówi, przelotnej sensacji?
Roześmiała się.
- Tylko niech to panu nie uderzy do głowy.
Szli cichą ulicą, za towarzystwo mając tylko kilka zabłąkanych płatków śniegu.
- Czuję, że muszę ci podziękować, Katarino. Ale to -zatrzymał się i schował ręce do kieszeni - o wiele
za mało.
- Czy są... - Kat zawahała się, a głos zaczął się jej łamać. - W domu?
- Niektóre - zapewnił ją. - Mnie i moim kolegom udało się namierzyć kilka rodzin - spadkobierców.
Czytałaś ich historie, prawda? - Kat przytaknęła. - Ale w pozostałych przypadkach obawiam się,
Katarino, że ich domy - z trudem szukał słów - umarły.
Znieg zaczął padać mocniej, a on ciągnął dalej:
- Ale obrazy żyją. Ludzie znają teraz ich historie. Nowe pokolenie usłyszy ich opowieść. I będą wisieć
w wielkich muzeach, a nie w więzieniu. - Podszedł bli-
żej. Złapał ją za ręce i ucałował w obydwa policzki, po czym szepnął:
- Uwolniłaś je.
Kat spojrzała na mokry chodnik.
- Ale jednego brak. - Nie powiedziała ani słowa o piątym obrazie, pustej ramie, ale wiedziała, że
Abiram Stein i tak ją zrozumie. - Były tylko cztery. Próbowałam, ale...
- Tak, Katarzyno. - Pokiwał głową. - Znam ten obraz.
- Znajdę go. Jego też odzyskam.
Widać było, że narasta w niej podniecenie, ale pan Stein odezwał się spokojnie:
- Czy twoja matka kiedykolwiek ci mówiła, dlaczego do mnie przychodziła, Katarino? Wiedziałaś, że
twoja praprababka była wielką malarką?
Kat kiwnęła głową. Wiedziała. Kto inny mógł podrobić Monę Lisę, która wisiała w Luwrze?
- A wiedziałaś, że jednym z jej bliskich przyjaciół był młody malarz, Claude Monet?
W rodzinie złodziei krąży mnóstwo plotek, ale akurat w tę Kat nigdy nie wierzyła... aż do dziś.
- Namalował ją raz, twoją praprababkę. I podarował jej obraz. Była z niego dumna - był
najcenniejszym, co miała. Do roku 1936, kiedy młody oficer niemiecki zabrał go z jej ściany.
- Ale... - zaczęła Kat.
- Twoja praprababka nie była %7łydówką? - domyślił się Abiram Stein. Po czym się uśmiechnął. - Moja
droga, w swojej chciwości naziści wyznawali zasadę równouprawnienia.
- Więc moja mama szukała obrazu swojej prababki? -spytała Kat i trochę lepiej ją teraz rozumiała.
- Tej jednej rzeczy, której nie mogła ukraść. - Abiram się uśmiechnął. - Na twoim miejscu nie
martwiłbym się o ten obraz, Katarino. Takie rzeczy jakoś same trafiają do domu.
- A Anioł? - spytała.
- Och, myślę, że nasz przyjaciel, pan Romani, sam zadba o jego powrót do domu.
Zatrzymali się na końcu przecznicy i Kat patrzyła, jak pan Stein wzywa taksówkę.
- Pewna mądra kobieta powiedziała mi kiedyś, że ktoś taki jak ty może bardzo się przydać komuś
takiemu jak ja. Zgodzisz się ze mną? - Ale coś w wyrazie jego twarzy powiedziało Kat, że chyba już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]