[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle uwaga tłumu przeniosła się na Khumanosa. Kapłan odszedł od rydwanu, zatrzymał się z
dłońmi uniesionymi w rytualnym geście w stronę miejsca spotkania fragmentów posągu i
rozpoczął inwokację:
Wotanto, Władco Pustyni! zawołał. Wzywamy, przyjmij naszą ofiarę! Dopełniliśmy
wymaganych obrzędów, odprawiliśmy święte zaklęcia! Uczta jest gotowa! Już nic nie wstrzymuje
cię przed zstąpieniem na ziemię i objawieniem się w swej nieskończonej chwale! Racz zstąpić ku
nam, o Nienasycony! Tchnij swego ducha w święty posąg! Niech nasze ofiary zadowolą twe
wszechpochłaniające usta! W zamian, wszechmocny Wotanto, błagamy jedynie o
błogosławieństwo dla wiernego ci Sarku. Ześlij na nasze miasto żyzne deszcze, by wierni, którzy
dożyli tego epokowego dnia, mogli przez następnych sto lat cieszyć się dostatkiem i składać ci
należny hołd. O to, byśmy mogli doczekać następnej ofiary, błagamy cię, wielki Wotanto pod
postacią Nienasyconego Drzewa!
16.
SD BOGW
Skończywszy przemowę, arcykapłan Khumanos opuścił dłonie i stanął na skraju otaczającego go
tłumu.
Conan poczuł posępną pewność, że ofiarą, o której wspominał kapłan, była Qjara wraz z całą
swoją ludnością. Niepojęta siła miała zetrzeć miasto na proch i pogrążyć je w pożodze, tak samo
jak zostało zrównane z ziemią Yb. Cymmerianin odczuwał przemożną pokusę wyciągnięcia
ilbarsyjskiego noża i sprawdzenia, czy w piersi Khumanosa kryje się bijące serce lecz wiedział, iż
byłby to daremny gest. Obecność kapłana nie była już potrzebna do spełnienia czaru. Fragmenty
posągu zdawały się zbliżać do siebie za sprawą jakiegoś niesamowitego magnetyzmu, wlokąc za
sobą fanatycznych, lecz całkowicie pozbawionych sił niewolników.
Pełen najgorszych przeczuć Conan stwierdził, że linie mocy między trzema częściami posągu stają
się coraz wyrazniejsze w miarę zbliżania się masywnych odlewów do siebie. Mimo jaskrawego
światła słońca, niesamowite emanacje majaczyły nad brukiem Agory jak rozciągnięte języki ognia.
Między segmentami rzezby rozpinała się coraz gęstsza sieć nie gasnących błyskawic. Na oczach
zdumionych Qjaran pulsująca pajęczyna niezwykłej mocy krzepła w pustym na razie miejscu, które
miały zapełnić łączące się fragmenty rzezby.
Powoli zaczął tworzyć się w tym miejscu obraz, stopniowo wyłaniająca się z niebytu wizja&
ogólny zarys tego, jak wyglądałby kompletny posąg. Conan zorientował się jednak, iż obraz rzezby
szybko powiększa się i zmienia kształt. Oto na ziemię zstępował Wotanta, odwieczny bóg Sarku i
niezliczonych zrujnowanych miast, otaczany czcią i lękiem surowy, potężny Pan i Władca.
Wotanta, znany najbardziej oddanym adeptom Swej świątyni jako święte, wieczne Nienasycone
Drzewo.
Obraz z rozpętanej, niepohamowanej energii rósł, stawał się coraz wyrazniejszy. Sycił się płynącą
ku niemu trzema zbiegającymi się kanałami energią, jak drzewo wchłania żywotne siły przez swe
korzenie. Jego podstawę stanowiła plątanina jęzorów ognia, splatających się ze sobą jak węzlaste
konary prastarego dębu. Nad nią piął się w niebo olbrzymi pień, przewodnik dla tryskającej w górę
mocy. Jej szczyt& wkrótce podzielił się na wiele gałęzi. Zwieńczenie Nienasyconego Drzewa
rozkwitło rozdymającą się na wszystkie strony masą obłych, nieforemnych wypustek. Było ich o
wiele więcej niż te sześć, które przedstawiono na posągu. Bezokie, pozbawione twarzy głowy
opatrzone były tylko szeroko wyszczerzonymi, głodnymi paszczami, pochylającymi się groznie ku
mieszkańcom Qjary.
Widząc, że potworne paszcze stają się coraz bardziej rzeczywiste, Conan wyobraził sobie, jak
buchają z nich kłęby dymu i płomieni. Niemalże czuł na twarzy ich gorący oddech niezależnie od
bijącego od fragmentów posągu żaru. Równocześnie do jego uszu doszło upiorne, na poły
nierzeczywiste, dobiegające z oddali warczenie lub wycie. Był to odgłos furii łbów demonów
Drzewa wątła uwertura do pandemonium hałasu, które miało rozpętać się po osiągnięciu przez
wielogłowego ducha pełnych, boskich rozmiarów.
Potworny widok sprawił, iż jeden ze zbuntowanych świątynnych wojowników ruszył do działania.
Wydobył miecz, zatarasował drogę jednemu z prących do przodu segmentów posągu i nakazał
pchającym go niewolnikom zatrzymać go. Nim jednak zdążył wykrzyczeć swój rozkaz do końca,
jedna z zacieśniających się wokół gigantycznego odlewu na poły widzialnych strug energii trafiła w
niego lub w jego broń.
W oślepiającym fajerwerku ciało wojownika wyprężyło się, obramowane pełzającymi językami
ognia. Po chwili zamieniony w pokurczony węzełek osmalonych kości i zwęglonego ciała
nieszczęśnik runął na ziemię. Moc boga Wotanty sprawiła, że młody bohater zginął jak ćma w
płomieniu świecy.
Wśród wywołanych potworną śmiercią młodzieńca okrzyków zgrozy, jego miejsce zajęło dwóch
innych świątynnych wojowników. Starannie omijając strugi ognia, posuwali się ku miejscu, w
którym się zbiegały. Równocześnie krzyczeli do trzech grup niewolników, by przestały pchać
segmenty posągu. Musieli jednak zbliżyć się za blisko do środka sieci niesamowitej mocy, bowiem
nagle samo otaczające ich powietrze zajęło się ogniem. Na chwilę zakryła ich triumfująca,
nienasycona zasłona płomieni, po czym obydwaj runęli na ziemię jak marionetki z odciętymi
sznurkami. Dymiące, na poły stopione grudy metalu jeszcze przed chwilą ich miecze i hełmy
pogrążyły się w ich zwęglonych szczątkach na osmalonych kamieniach Agory.
Pozostali wojownicy świątyni Sadity znieruchomieli z przerażenia. Jedynie Conan znalazł w sobie
dość siły woli, by pójść śladem trzech dzielnych mężczyzn. Oiziany w ciemny płaszcz z kapturem
Cymmerianin wyglądał imponująco, lecz mało kto spoglądał w jego stronę. Niemal wszyscy utkwili
wzrok w pnącym się ku niebu koszmarze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]