[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie się bawimy, obserwując, z jaką uwagą śledzi
każdy twój ruch. Chodz, Abby. To twój wieczór.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Abby nawet się nie śniło, że bal z okazji jej
zaręczyn sprawi jej tyle radości. A wszystko dzięki
Caelanowi. Troszczył się o nią i nie odstępował
jej na krok. A podczas walca, kiedy wszyscy
zgromadzili się wokół nich i klaskali, pozwoliła
sobie na chwilę wytchnienia, opierając się na jego
silnym ramieniu.
- Słyszałem, że nasz syn przepłynął dziś po
południu całe dziesięć metrów - mruknął jej do
ucha.
Zaskoczona uniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Nigdy wcześniej nie mówiłeś o nim jak
o swoim synu.
- Od tej pory to nasz syn. - Zanim zdążyła
odpowiedzieć, dodał: - Wyglądasz olśniewająco.
Jak prawdziwa księżniczka.
Kiedy tak do niej mówił, naiwnie chciała wie-
rzyć, że jego słowa płynęły z głębi serca.
- Dziękuję. Ty też - rzuciła automatycznie
i natychmiast spłonęła rumieńcem. - To znaczy
S
R
wyglądasz jak książę. Szampan musiał pomieszać
mi w głowie.
- Jeden łyk? - zadrwił z niej. - Szczerze wąt-
pię. - A kiedy posłała mu pochmurne spojrzenie,
dodał: - Uśmiechnij się.
Caelan delikatnie dotknął ręką jej ust. Zastana-
wiał się, jakie myśli kłębiły się w tej ślicznej
główce. A kiedy pocałował jej dłoń, dostrzegł w jej
oczach sprzeciw. Jej uśmiech, tajemniczy i trochę
szyderczy, składał wiele obietnic. Musiał przy-
znać, że chociaż wszystkie jego kochanki były
bardzo doświadczone w sztuce miłości, żadna
z nich nie rozbudzała w nim takiego pożądania
jak Abby.
- Czemu? - szepnęła i bardzo wolno rozciąg-
nęła pełne usta w uśmiechu.
Nie tylko przypominała mityczną boginię, ale
także emanowała subtelnym erotyzmem, który go
odurzał, jakby znalazł się pod wpływem zaklęcia.
Gardził sobą za to, że tracił przy niej głowę, ale nic
nie mógł na to poradzić.
- Bo mamy wyglądać na zakochanych - wy-
chrypiał.
Abby ledwie słyszała jego słowa, ale jej ciało
wyczuło szorstką nutę pożądania. W oczach pozo-
stałych gości jego namiętne spojrzenia i wygłod-
niały wyraz twarzy mogły uchodzić za miłość. Ale
ona dobrze wiedziała, co do niej czuł.
S
R
Nad ranem Caelan odwiózł ją do pałacu. Zmę-
czona Abby pośpieszyła do swojej sypialni, gdzie
zastała pokojówkę.
- Mówiłam, żebyś na mnie nie czekała - po-
wiedziała, siląc się na uśmiech.
- My, Dakowie, jesteśmy niezależni - odparła
z powagą kobieta w średnim wieku. - Robimy, co
chcemy, a ja chcę pani pomóc. Wszyscy kochamy
księcia Caelana. Usługiwanie jego narzeczonej to
zaszczyt.
Wszyscy byli tacy mili, podczas gdy ona i Cae-
lan kłamali. Czy każdy ceł uświęca środki? Może
nie, ale dobro Michaela było ważniejsze od jej
uczuć.
Abby wczołgała się do łóżka, ale sen nie przy-
szedł. Przez kilka godzin leżała z szeroko otwar-
tymi oczami, rozmyślając o ostatnich wydarze-
niach. Nie chciała mu ulegać tak jak dziś wieczo-
rem. Ale łącząca ich namiętność pozbawiała ją
niezależności. Radziła sobie o wiele lepiej, kiedy
darli ze sobą koty.
W końcu zmęczenie dało o sobie znać, czyniąc
jej powieki ciężkie niczym ołów. Ale noc przy-
niosła tylko koszmar o ohydnej, przerażającej be-
stii, przed którą uciekała tak długo, aż odwróciła
się i zrozumiała, że jej prześladowca ma twarz
Caelana.
Nie musiała długo zastanawiać się nad jego
S
R
znaczeniem. Została zmuszona do wybrania drogi,
którą nie chciała podążać, a niechęć, jaką dawniej
się zasłaniała, okazała się słabym uczuciem. Tłu-
maczenie sobie, że jego urok, dowcip i troskliwość
były udawane, nie pomagało. Z każdym dniem
coraz trudniej przychodziło jej zachowanie rezonu
w jego obecności.
Kolejny tydzień upłynął na przygotowaniach do
ślubu. Ceremonia miała odbyć się w kaplicy stare-
go pałacu.
- Ludzie chcą zobaczyć was razem - wyjaśniła
Alexa pogodnie. - Nasi podwładni uwielbiają ślu-
by. - Zerknęła na Abby. - Dobrze się czujesz?
- Tak - odparła Abby automatycznie i przywo-
łała uśmiech na usta. Działając pod wpływem
impulsu, zapytała: - Jak sobie z tym wszystkim
radzisz? Przecież tak jak ja dorastałaś w normal-
nym świecie. Nie męczy cię ciągłe zainteresowa-
nie tysięcy ludzi?
Siedziały w prywatnym salonie Alexy, dokąd
udały się po przyjęciu dla lokalnych dygnitarzy.
- Zakochałam się w mężczyznie, który nigdy
nie ukrywał, że odpowiada za los swoich podwład-
nych. Musiałam zdecydować, czy chcę się nim
z nimi dzielić.
No właśnie, wybór... Ona go miała. Abby nie.
Jednak nie mogła zdradzić się z tym przed tą
czarującą, ciepłą kobietą.
S
R
- Przywyknę - odparła, starając się brzmieć
przekonująco. - Na szczęście w domu wszystko
pozostanie bez zmian.
- Z tego, co mówił Caelan, będziesz podróżo-
wała razem z nim do czasu, aż Michael pójdzie do
szkoły. Poza tym będzie mnóstwo oficjalnych uro-
czystości, na których najwyrazniej doskonale się
bawisz. Nie widać po tobie nawet cienia zdener-
wowania.
- Bo zawsze jest przy mnie Caelan - wyjaśniła
Abby cierpko.
- Moim zdaniem nie masz się czym przejmo-
wać. Twoje maniery nie pozostawiają nic do ży-
czenia. Potrzebujesz tylko trochę czasu, żeby na-
brać więcej pewności siebie.
- Szczerze mówiąc, strachem napawają mnie
media.
Księżna skinęła głową.
- Potworni paparazzi! Kilka tygodni temu Lu-
ca pozbył się jednego z nich z wyspy. Robił zdjęcia
naszym dzieciom.
Wzdrygając się, Abby mruknęła:
- %7łałuję, że Caelan nie jest zwykłym człowie-
kiem.
- Nieprawda - zaprzeczyła stanowczo Alexa.
- Gdybyś pragnęła zwykłego mężczyzny, zako-
chałabyś się w takim! Przyznaję, że prasa to pewna
niedogodność, podobnie jak nieustające zaintere-
S
R
sowanie opinii publicznej. Ale miłość wszystko
wynagradza.
Abby skinęła głową.
- Rozumiem - powiedziała cicho, choć wie-
działa, że nigdy nie pozwoli sobie pokochać Cae-
lana.
Abby wytrzymała przenikliwe spojrzenie księż-
nej.
- Jesteś Nowozelandką, potrafisz dostosować
się do każdych warunków - usłyszała jak przez
mgłę.
Powtarzała sobie te słowa jak mantrę, kiedy kilka
dni pózniej szła do ołtarza, przy którym czekał na
nią Caelan z księciem Lucą u boku. Była ubrana
w klasyczną suknię z kremowego jedwabiu, którą
uszyła specjalnie dla niej miejscowa projektantka.
Szmaragdowe gwiazdy przytrzymywały welon na
czubku głowy, tuż nad francuskim warkoczem.
Obok niej kroczyli Michael i dzieci rodziny
panującej, chłopcy w satynowych strojach pazi-
ków, a dziewczynki w lekkich letnich sukienkach
i z kwiatami we włosach. Prowadził ją sam Hunt
Radcliffe. W połowie drogi szepnął jej do ucha:
- Ile niań rozstawiłaś po kaplicy?
- Po jednej na każde dziecko - odparła szep-
tem, ale na tyle głośno, żeby przebić się przez silne
głosy chóru.
- Mam nadzieję, że każda ma bacik.
S
R
Uśmiechała się jeszcze, kiedy dotarła do męż-
czyzny czekającego na nią przed ołtarzem. Przy-
stojny jak zawsze, spoglądał na nią lśniącymi
oczami.
Z całego nabożeństwa Abby zapamiętała je-
dynie słowa ślubowania, szepty i szelest jedwabiu
i satyny. A potem w całym mieście zabiły dzwony,
wtórując tłumowi, który wiwatował, kiedy jechali
ukwieconym powozem ciągniętym przez białe
konie.
Już po weselu, które w pamięci Abby przypomi-
nało rozmazaną plamę, poszła pocałować Michae-
la na pożegnanie.
- Niedługo wrócimy, kochanie. To tylko cztery
dni. Bądz grzeczny i baw się dobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]