[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak.
- Wypijemy na zewnątrz? Udało mi się oczyścić taras. -Otworzyła drzwi, nie
czekajÄ…c na jego odpowiedz.
Usiadła na drewnianej ławie, wydobytej niedawno spod plątaniny bluszczu, i
spojrzała na sad. Można było stąd dostrzec małą kaplicę, zaledwie kawałek wie-
życzki i stare witraże w oknach.
- Na co patrzysz? - Usiadł obok niej.
R
L
- Na kaplicę. Cieszę się, że ten kawałek posiadłości pozostawiono w spokoju
- powiedziała. - Dobrze mieć wypielęgnowane trawniki i klomby, ale jest coś
niezwykłego w miejscu, gdzie rządzi przyroda.
- Ledwie ją widać. - Patrzył w dal. - Prawie o niej zapomniałem - wyszeptał.
Prawie, ale nie całkiem. Nie byłoby mądrze myśleć teraz o mokrych od deszczu
włosach i wilgotnych ustach...
- Pamiętasz... - Urwała.
- Jak schroniliśmy się tam przed deszczem? Tak, pamiętam
- przytaknął obojętnie. - Spędzasz tam dużo czasu?
- Nie. Często tam chodziłam, kiedy byłam dzieckiem. Zawsze myślałam... -
Urwała raptem i wypiła łyk kawy.
Jako dziecko bawiła się tam z przyjaciółkami w zwykłe dziecięce zabawy.
Najbardziej jednak lubiła przebierać się w długą, kremową wieczorową suknię
ciotki, upinać koronkowy obrus na głowie i dumnie kroczyć wzdłuż nawy małe-
go kościółka z bukietem polnych kwiatów w dłoni.
- Lubiłam tam się bawić. To ładne miejsce.
- Tu też jest ładnie. - Spojrzał na ogród pełen kolorowych kwiatów. - Masz
talent. - Urwał gałązkę lawendy z najbliższej kępki. - Miły zapach.
- Pamiętasz żywopłot, który musiałeś zasadzić? - spytała. - Stary Bertram
kazał ci wymierzyć precyzyjnie odległości. Musiało tam być z jakieś sto pięć-
dziesiąt krzewów! Powiedziałeś... - Urwała gwałtownie, zdając sobie sprawę z
pułapki, jaką na siebie zastawiła. Ta przerażająca potrzeba podzielenia się wspo-
mnieniami...
R
L
- Powiedziałem - dokończył za nią - że nie chcę czuć zapachu lawendy do
końca życia! Ale przemawiała przeze mnie wściekłość - dodał po chwili. - La-
wenda jest piękna. Przypomina twoje oczy. Rachel?
- Tak?
Wpatrywał się w jej twarz ze zmarszczonym czołem. Co chciał powiedzieć?
Co mógł powiedzieć? Nic, co nie odkrywałoby jego ukrytych głęboko uczuć. Tak
bardzo za nią tęsknił.
- Muszę iść pod prysznic i przebrać się - powiedziała, nie radząc sobie dłużej
ze wspomnieniami i spojrzeniem jego oczu.
- Wcześnie rano mają dostarczyć kwiaty i nie chcę, by Naomi denerwowała
się zbytnio przygotowaniami. Dopiero wczoraj wróciła ze Szkocji.
Wyczuła całkowity brak zainteresowania z jego strony, ale ciągnęła dalej.
- Kazałam jej dopilnować dekoracji stołów. Jest jakaś milcząca od powrotu.
Pewnie denerwuje siÄ™ otwarciem. KiedyÅ› ugotowanie i podanie obiadu na trzy-
dzieści, czterdzieści osób, to była dla niej drobnostka. Teraz wykazuje całkowity
brak entuzjazmu.
Zapadła chwila ciszy.
- Pytałaś ją, o co chodzi?
- Nie. - Unikała jego spojrzenia. - Chciałam to zrobić kilka razy, ale stała się
szorstka i nieprzystępna.
- Może chce przejść na emeryturę?
- Na emeryturę? Nie ona! Nigdy nie lubiła bezczynności. Poza tym tu jest jej
miejsce. Nie, nie o to chodzi. Myślę, że niedługo mi powie.
R
L
- Może w końcu zdała sobie sprawę, kim jestem. - Ich oczy spotkały się. - To
się musiało stać prędzej czy pózniej - dodał. - Shaun jest jej ciotecznym wnu-
kiem, tak? - Rachel przytaknęła. - Może on jej powiedział.
- On o niczym nie wie. Z pewnością nic o nas... - głos jej się załamał.
- Ale będą rozmawiali o moim udziale w przedsięwzięciu.
R
L
Wspomni o tym, że jestem Francuzem. Naomi nie jest głupia... doda dwa do
dwóch.
- Tak, tak sÄ…dzÄ™.
- Szkoda, że od razu jej o tym nie powiedziałaś. Dlaczego?
- Nie wiem. Było mi niezręcznie.
- Masz na myśli Shauna - powiedział tonem pełnym dezaprobaty. - Czytałem
jego list z przeprosinami - dodał. - Ale czy naprawdę przestał cię nachodzić?
Westchnęła. Po kilku dociekliwych pytaniach wysłała mu kopię listu, w któ-
rym Shaun przepraszał ją za swoje zachowanie.
- Tak. Mówiłam ci, że wszystko między Shaunem a mną jest w porządku -
zapewniła ze sztucznym ożywieniem. - Naprawdę był przerażony swoim zacho-
waniem. Przykro mi, że zobaczyłeś go w tym stanie.
- Wierzę ci na słowo - odparł sucho. - Jednak proponuję, byś w przyszłości
trzymała się od niego z daleka.
- Prawdę mówiąc... - zawahała się - zaprosiłam go na otwarcie.
- Co takiego? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. -I przyjął zaproszenie?
- Oczywiście. - Wzruszyła lekko ramionami. - Co miałam zrobić? To cio-
teczny wnuk Naomi!
- Najpierw twoja ciotka, teraz Naomi... - Potrząsnął głową z oburzeniem. -
Przekonałem się na własne oczy, że nadal mają nad tobą władzę.
- WÅ‚adzÄ™? To nieprawda!
- Nie?
- Nie! - odparta ostro. - Nic podobnego. Jasne, trudno ci zrozumieć, czemu
czasami zastanawiam się, czy to, co robię, będzie miało wpływ na innych ludzi.
- To znaczy?
R
L
- Absolutnie nic. Nieważne. - Nie chciała następnej kłótni. Chwyciła filiżan-
kę. -- Jak powiedziałam, przed nami ciężki dzień. Muszę się zbierać.
Jeśli spodziewała się, że zaprotestuje, rozczarowała się. Jean-Luc prawie nie
zauważył, że wstała.
- Przepraszam - wymamrotała, czekając, aż ją przepuści. Odwróciła się,
wchodząc do kuchni, ale Jean-Luc siedział zamyślony i pił kawę, ledwo zdając
sobie sprawę, że odeszła.
Zazdrość była dla niego nowym i niezbyt przyjemnym uczuciem. Ze zdzi-
wieniem skonstatował, że irytuje się na sam dzwięk imienia Shauna. Rachel
nadal coś do niego czuła, to jasne. Sądził, że scena w kuchni definitywnie zakoń-
czyła ich związek, ale teraz... wcale nie był tego pewien.
Zawołał, że odchodzi, i nie czekając na odpowiedz, wyszedł z domku i ru-
szył ścieżką w kierunku Grange.
Był to pracowity poranek. Rachel robiła, co mogła, by zachować spokój i
opanowanie, nawet kiedy nie wszystko szło zgodnie z planem. Teraz kończyła
się przebierać.
Włożyła pończochy i wsunęła na nogi kremowe pantofle, idealnie pasujące
do lamówki przy żakiecie i dekolcie sukni z malinowego jedwabiu. Spojrzała w
lustro. Wyglądała znakomicie. Spędziła wiele godzin w londyńskich sklepach na
poszukiwaniach odpowiedniego letniego kostiumu. Nadal nie mogła zrozumieć,
że tyle za niego zapłaciła. Ale doskonały krój, przepiękny materiał oraz staranne
wykończenie uzasadniały wysoką cenę. Poprawiła kołnierzyk i sprawdziła, czy
wszystko w porzÄ…dku.
R
L
Czuła rosnące podenerwowanie. Przygładziła ręką włosy zwinięte w ciężki
węzeł na karku i starała się sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz tak bardzo
chciała dobrze wyglądać. Wzięła kilka głębokich oddechów. Po co zaprzeczać,
że to dla Jeana-Luca tak się starała. Nieważni byli zaproszeni goście, personel
czy media. Wszystko to dla Jeana-Luca, choć po ich ostatniej sprzeczce poważ-
nie się zastanawiała, czy w ogóle zauważy jej obecność.
Podeszła do toaletki i spryskała się wodą kwiatową, potem chwyciła kremo-
wą torebkę i wyruszyła do Grange.
R
L
ROZDZIAA SIÓDMY
- Masz prawdziwy talent organizacyjny.
- Dziękuję. - Oparta o niski murek otaczający taras obrzuciła wzrokiem roz-
bawione towarzystwo na wielkim, niedawno ułożonym trawniku. - Wszystko
idzie o wiele lepiej, niż przypuszczałam. - Przełknęła łyk szampana.
Było bardzo ciepło. %7łałowała, że nie pomyślała o kapeluszu z szerokim ron-
dem, tak jak inne obecne panie, by chronić twarz przed słońcem. Zastanawiała
się, czy jest równie czerwona, jak jej suknia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •