[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pratt też powinien mieć coś do powiedzenia.
Phoebe skinęła głową.
- I wydaje mi się, że pan Riggs regularnie wypożycza książki. Może by jego też
dołączyć?
- Kuznia? Ależ oczywiście. Ktoś jeszcze?
- Czy w komitecie nie powinna znalezć się nieparzysta liczba członków? - Phoebe
zerknęła na męża. - %7łeby była większość, gdyby nie wszyscy się zgadzali.
- Czy wy dwie będziecie w tym komitecie? - Charles odłożył gazetę.
Sara i Phoebe popatrzyły na siebie.
- Chciałabym mieć coś do powiedzenia przy wyborze książek. A ty nie, Phoebe?
- Wydawało mi się, że nie będziemy mile widziane. - Phoebe wzruszyła ramionami. -
Ale jeżeli uważasz, że nie będzie sprzeciwu...
Charles uśmiechnął się do żony.
- Chciałem tylko wam obu poddać jeszcze jedną sprawę pod rozwagę.
- Na litość, czyżbyś był zdania, że w mieście powinno odbyć się ogólne głosowanie
nad tym, kto ma być w komitecie? Może urządzimy je w czasie tańców.
- Jeżeli za bardzo wszystko skomplikujemy, niczego nie osiągniemy. - Sara znowu
usiadła na krześle. - Mogłybyśmy przygotować kartkę, na którą wpisywałby się każdy, kto ma
ochotę zasiadać w komitecie. - Popatrując to na Phoebe, to na Charlesa Sara myślała o
imprezach dobroczynnych, w które przez lata się angażowała. - Ale większość ludzi reaguje z
zadowoleniem, a nawet ulgą, jak ktoś inny zgłasza się do roboty.
- Masz rację. Jeżeli się ktoś sprzeciwi, możemy to przedyskutować.
Sara wykreśliła ten punkt ze swojej listy. Pomysł dobroczynnej imprezy został dobrze
przyjęty. Pan Young zaproponował wykorzystanie saloonu, chociaż nie była pewna, czy
interesuje go cel imprezy. Pozostawał jeszcze pan Perry. Jego pęd do sztuki ukierunkowany
był na nagie kobiety, a nad innymi jego zainteresowaniami nie miała ochoty się zastanawiać.
Na zabawie barman do niczego nie był potrzebny, ale czy zechce wziąć w niej udział?
Na niepokojące, wyraziste wspomnienie jego śmiechu i zarozumiałego wygięcia warg dreszcz
przeszedł jej po plecach. W chwilę pózniej pocieszyła się myślą, że jest tylko jednym z wielu
mężczyzn w mieście.
* *
Wracając z obozowiska drwali do miasteczka Gil zatrzymał się przy siedzibie Vonney.
Przysadzisty dom z bali zbudowany tak, by opierał się ulewnym deszczom i ostrym zimom,
stał wśród jodeł i sosen w pobliżu strumienia, w którym na ogół przez cały rok była woda. Z
sypialni na piętrze rozciągał się poprzez drzewa widok na dolinę Willamette.
Oczywiście niewielu mężczyzn interesowało się krajobrazem, kiedy przebywali na
górze z jedną z dziewcząt Vonney.
Przywiązał konia do poręczy na froncie i wszedł do domu. Ledwo zamknęły się za
nim drzwi, a Vonney już go zobaczyła. Jej tycjanowsko rude loki były nieco bardziej
sprężyste niż zwykle, ale brązowe oczy błyszczały jak zawsze. Nie malowała sobie twarzy,
jak to robiły niektóre kobiety, ale też nie potrzebowała ukrywać żadnych wad, zaś wypukłości
jej figury mogły zadowolić gusta każdego mężczyzny.
Wyrzucono ją razem z pozostałymi trzema kobietami Z Silver Creek i spodobało im
się to, że będą jedynymi kobietami oddalonymi o dzień drogi od obozowiska drwali. Pózniej,
kiedy Gridley rozrosło się w prawdziwe miasteczko, Gil zaproponował otworzenie domu w
mieście, ale Vonney nie była zainteresowana.
- Hej, dziewczęta, spójrzcie, kogo tu mamy! - Vonney podbiegła i zarzuciła mu
ramiona na szyję.
Gil okręcił ją dookoła i postawił na ziemi.
- Naprawdę ślicznie wyglądasz.
- Ale jak się czuję? - Wygięła się i ucałowała go z boku w szczękę.
- Lepiej niż na to zasługujesz i sama o tym wiesz. - Uśmiechnął się ciepło, objął ją w
pasie ramieniem i odwrócił się do pozostałych dziewcząt: Frannie, Vi i Jessamine, do której
zwracano się jednak na ogół Jessie. - Czy wy, panie, spędziłyście choć trochę czasu na
zewnątrz, ciesząc się piękną pogodą?
- Od nadmiaru słońca robią mi się piegi i rudzieją włosy. - Jessie zmarszczyła nos.
Rzeczywiście, ma piękne, brązowe włosy, pomyślał.
- No to idz na spacer do lasu. Nie chcę, żebyś zaczęła chorować.
Vi wyprostowała się w ramionach, pierś wypięła do przodu i wysunęła biodro w bok.
Gil zachichotał. Była niepoprawną kokietką, ale wszystkie takie były. Tak
postanowiły zarabiać na życie.:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]