[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Muduzaya.
 Ale sukcesy nie przynosiły mu szczęścia& Wręcz przeciwnie.
 Często tak bywa w przypadku zwycięskich gladiatorów.  Udolphus rzucił
Kushicie znaczące spojrzenie.  Umiejętności, które dają im sławę, jednocześnie stają się
przekleństwem i zli ludzie często usiłują wykorzystać je w niecnym celu.
 Ciekawe, w jaką kabałę wplątał się Halbard?  rzucił Conan.  I z jakimi ludzmi
zadarł? Podejrzewam, że chodziło o jakieś związane z areną oszustwa.
 Ci specjaliści od zakładów nie pisną słowem  odparł Muduzaya, wskazując na
oddalających się pospiesznie mężczyzn.  Udają, że o niczym nie widzą, a gdybym
próbował wydusić z nich coś siłą, zapewne odbiłoby się to na moich notowaniach.
 Ktoś na pewno coś wie  burknął Conan, zerkając pogardliwie na Udolphusa. 
Trzeba się tylko dowiedzieć, kto.
Przyboczni wielmoży gwałtownie postąpili naprzód, ale Udolphus pohamował ich
łagodnym uśmiechem.
 Tym, kto mógłby posiadać użyteczne dla ciebie informacje  zasugerował  jest
twój młody przyjaciel, Dath. Chłopak ma wierne mu oczy i uszy w każdej oberży i zaułku
Luxuru, dzięki wszystkim tym młodym ulicznikom, którzy uważają go za swego przywódcę.
 Zwietna myśl  potaknął Conan.  Zapytam go.
Rozpoczęła się ostatnia część ceremonii, rytualne zaśpiewy i bicie się w piersi, po
zakończeniu której większość gladiatorów, za namową Conana, udała się do swych chatek.
Muduzaya, wciąż osłabiony po zatruciu, postanowił uczynić to samo.
Tymczasem Udolphus, osobliwie żwawy jak na tę wczesną porę, odprowadził Conana
i Sathildę na stronę.
 Posłuchajcie, nie zamierzam wracać do łoża, by przeleżeć w nim do południa.
Mamy przecież nowy dzień. Muszę tylko zmienić przyodziewek. Jeśli zechcecie udać się ze
mną, by obejrzeć mą willę i spożyć pózne śniadanie, będziecie mile widzianymi gośćmi.
Towarzystwo waszej& trójki będzie dla mnie zaszczytem.  To rzekłszy wskazał na
panterę. Wymieniwszy spojrzenia, barbarzyńca i akrobatka uznali propozycję za kuszącą.
Conan nie czuł się zagrożony ani przez szlachcica, ani przez jego przybocznych i wiedział, że
Sathilda też potrafi zadbać o siebie. A skoro była z nimi Qwamba, mało mogło im zagrozić.
Udolphus poprowadził swych gości alejką wijącą się kręto dokoła cyrkowego
wzgórza. Za Bramą Skazańców ruszyli w dół, pomiędzy kutymi parkanami eleganckich
posiadłości. Niespodziewanie brodacz zatrzymał się. Jeden ze strażników, wyjąwszy klucz,
otworzył niepozorną, wąską furtkę.
Znalezli się w mieniącym się różnymi odcieniami zieleni ogrodzie z wielką, ozdobną
fontanną. Wokoło umieszczone były marmurowe ławy i zdobione mozaiką stoły, a złocone
drzwi prowadziły z tarasu do wytwornej jadalni. Na widok bezcennych dzieł sztuki z
odległych krain przybyszom aż zaparło dech w piersiach.
Jadalnia mieściła się w jednym ze skrzydeł pałacyku, którego dwa piętra wznosiły się
dumnie nad ogrodem. Same złote kraty w oknach były, zdaniem Conana, cenniejsze niż
zawartość skarbców wielu zamożnych państewek.
Udolphus zaprowadził gości do saloniku równie wytwornego jak jadalnia, lecz o nieco
mniej oficjalnym charakterze. Dając gościom znak, by rozsiedli się na wyłożonych miękkimi
aksamitnymi poduchami sofach, wielmoża zdjął brudną pelerynę i podał jednemu ze
służących. Qwamba przeciągnęła się i położyła na skórze zebry przed alabastrowym
kominkiem.
 Nareszcie mogę się odprężyć i być sobą  gospodarz sięgnął pod jedwabną tunikę
i wyjął grubą wyściółkę nadającą jego płaskiemu brzuchowi wygląd krągłości. Następnie,
stanąwszy przed polerowanym zwierciadłem, zdjął gęstą, kosmatą czarną brodę i perukę, po
czym odlepił sumiaste wąsy, które maskowały rysy jego twarzy. Odłożył to wszystko na
stolik i odwrócił się do gości. Ujrzeli wówczas oblicze Koryntiańczyka, okolone jasnymi
kędzierzawymi włosami. Twarz ta należała ni mniej, ni więcej tylko do Commodorusa,
osławionego tyrana Luxuru.
Pantera musiała wyczuć niepokój swej pani, uniosła czarny łeb i zawarczała groznie.
Po kilku chwilach pełnej konsternacji ciszy Conan zabrał głos:
 Pozwól, panie, że spróbuję to jakoś uporządkować. Odwiedzasz w przebraniu
najgorsze spelunki i najbardziej zakazane miejsca swego królestwa. Tam usiłujesz zapoznać
się z przybywającymi do stolicy szumowinami różnych narodowości, zadajesz się z biedotą i
najróżniejszymi mętami i knujesz spiski przeciwko samemu sobie.
Commodorus uśmiechnął się rozbrajająco.
 Czyż jest lepszy sposób, by dowiedzieć się, jak się mają sprawy w państwie? Nie
wystarczają mi upiększone doniesienia szpiegów Memtepa i wszelkich płaszczących się,
cierpiących na przerost ambicji lizusów.
Głos zabrała Sathilda:
 Czy nie lękasz się, panie, że ktoś mógłby usłuchać waszych utyskiwań i zawiązać
spisek mający na celu obalenie tyrana? A może natychmiast każesz zatrzymać takich
wichrzycieli i twoi siepacze wtrącają ich czym prędzej do lochu?
 Nic podobnego.  Odwróciwszy się, Commodorus wszedł na chwilę za drewniany
parawan, aby się przebrać. Wkrótce wyłonił się stamtąd w czystej, sięgającej do kolan todze.
 Droga niewiasto, nie wyobrażaj sobie, że kilku niezadowolonych szepczących po oberżach
może zagrozić mym rządom. Wiele jest zródeł mej potęgi: miłość ludu, sprytne i silne sojusze
oraz ogromne zasoby państwa, których wy, cudzoziemcy, możecie się jedynie domyślać. 
Zaśmiał się ukazując silne, białe zęby.  Ale chodzcie, wszakże obiecałem wam śniadanie.
Zwykle jadam w altanie, na świeżym powietrzu.
Odprawiwszy gwardzistów i wydawszy polecenia służącemu w turbanie i długiej
szacie, który pojawił się w progu, gospodarz wyprowadził Conana i Sathildę. Szli przez
ogromną galerię, wspięli się po spiralnych schodach, mijając korytarze o lśniących jak lustra
posadzkach i urządzone z ogromnym przepychem komnaty. Wreszcie, wydostawszy się spod
rozłożystej kryształowej kopuły, której przyciemniane szybki oprawiono w polerowane
srebrne ramy, znalezli się na tarasie po części osłoniętym dachem, po części porośniętym
winoroślą, gdzie ustawione były miękkie sofy i fotele. Czekał tam już na nich stół uginający
się pod ciężarem owoców, egzotycznych serów, ostro przyprawionego i smażonego mięsiwa.
Na zaproszenie tyrana zasiedli do posiłku, ciesząc oczy rozpościerającym się przed nimi
widokiem Luxuru. Qwamba rozciągnęła się leniwie. Rozgniatała łapą surowe jajka i
wylizywała je łapczywie z polerowanych kafelków posadzki.
 Oto moja domena.  Commodorus, opierając się o rzezbioną kamienną balustradę
dachu, wskazał rozległe miasto, skrzące się i mieniące w jasnych promieniach słońca.  A
tu, tuż obok nas znajduje się jej serce.  Zamaszystym, choć eleganckim gestem ogarnął
masywne mury Imperium Cyrku, oddalone od nich zaledwie o rzut kamieniem.  Może nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •