[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodzić. Nikt nie chciał się spóznić na pociąg lub samolot.
 Do widzenia, Agatho!  Samantha podała jej długą, wąską dłoń  nie wiem dla-
czego, ale czuję, że się jeszcze spotkamy.
 Będzie mi miło.  Boy chciał chwycić także jej torbę, ale ją obroniła.  Czekam
na samochód!
Samantha uniosła brwi. Nie powiedziała ani słowa. Jej niedbale zarzucone na ra-
miona futro zafalowało. Dłoń w czarnej rękawiczce uniosła się w geście pożegnania.
Także Aurelia, roztaczając wokół zapach francuskich perfum, wołała wesoło:
 Au revoir tous! bientt!
Agata uśmiechnęła się. Francuski madame Levy nie był w najlepszym gatunku.
Jeremy Tavernier tylko pomachał jej z daleka. Za nim, dzierżąc pod pachą tubę z pla-
nami wykopalisk, podążał Jacques.
W holu zaczęło się robić pusto. Agata spojrzała na zegarek. Dziesiąta już minęła. JFK
spózniał się. Za to powoli, śmiertelnie blady, schodził z pierwszego piętra Cornelius.
Podbiegła parę schodków w górę, by go chwycić za ramie.
 Co się stało, profesorze?
 Nie żyje.
 Tom? Tom Collins?
Skinął głową.
 Zatelefonowali po lekarza i karetkę. Muszą go odtransportować dyskretnie. To
wielce szacowny hotel.
 Co mu się stało? Alkohol?
Profesor Tschudi przełknął ślinę.
 Był pijany. Kompletnie pijany. Ale żaden trunek nie zostawia śladów na szyi.
Agata otworzyła usta. Poczuła, że brak jej powietrza.
 Co... co pan chce przez to powiedzieć?
 %7łe...
Drzwi otworzyły się i wbiegł JFK.
 To twoja torba?  zawołał.
Nie odpowiedziała. Być może w ogóle nie usłyszała pytania. Reporter uważnie przyj-
rzał się profesorowi. Na moment zastygł, z torbą Agaty w dłoni.
66
 Co się stało?
Profesor zaczął pomału przychodzić do siebie. Znów na podeście pojawił się jeden
z zarządzających.
 Profesorze, jest lekarz.
Agata odetchnęła głęboko.
 Nie umarł śmiercią naturalną? Proszę powiedzieć! To dla mnie... dla nas ważne!
Chyba pan rozumie, Corneliusie...
Tschudi zacisnął usta. Wymruczał coś, co z trudem do niej dotarło:
 Został uduszony.
Kilka godzin pózniej, po przejechaniu przepięknej przełęczy Maloja znalezli się na
drodze opadającej serpentynami do doliny Bregaglia, biegnącej ku granicy włoskiej.
JFK postanowił pokazać Agacie ten przepiękny kawałek Alp. Potem mieli się skierować
na południe nad jezioro Como. Ale wpierw postanowili napić się kawy i nieco rozpro-
stować nogi.
 Soglio. Po włosku La Soglina. Stąd rozciąga się wspaniały widok na dolinę i po-
tężny Pizo Badile.
 Przykro mi, JFK. Ale wciąż nie mogę przestać myśleć o Tomie.
 Musisz. Bo skończysz w szpitalu psychiatrycznym. Tom był prawie moim przy-
jacielem. I doradcą przez ostatnie cztery lata. Złożył dla mnie część tej całej układan-
ki. Te przeklęte puzzle. Ale nie mogę zostać, by go odprowadzić na cmentarz. Zresztą...
nie sądzę, by go pochowano w Sankt Moritz. Teraz, Agato, ścigamy się ze śmiercią.
I legendą. Kto będzie szybszy.
Pili cappuccino. Prawdziwie włoskie. I po kieliszku nalewki.
 Jesteś kierowcą. Alkohol...
 Zostaw.  JFK przechylił maleńki kieliszek.  Nic mi nie będzie. Nie spowoduję
wypadku. Normalnie, prowadząc nie biorę procentów do ust, ale... śmierć Toma wytrą-
ciła mnie z równowagi.
Patrzyła na lodową czapę pokrywającą szczyt. Wokół niej płynęły obłoki. O dziwo,
nie było mgły.
 I pomyśleć, że przed tygodniem radośnie wypatrywałam w Zermatt cholernego
Matterhornu. Tylko to mnie interesowało. Nic nie wiedziałam ani o diamencie, ani
o królowej Sabejczyków. Dasz wiarę?
Skinął głową. Zaczął się nieco odprężać. Prowadzenie wozu zawsze sprawiało mu
przyjemność. Odpoczywał. I jeszcze Agata. Ruda kobieta z pieprzykiem w kąciku gór-
nej wargi.
 Czy wiesz... że ludność tej wioski parę wieków temu spaliłaby cię na stosie?  po-
wiedział wstrząśnięty.
67
Otworzyła szeroko swoje zielone, piękne oczy.
 Mnie?
 Jesteś naturalnie ruda i masz pieprzyk nad górną wargą. To są atrybuty czarow-
nicy. Nie pamiętasz?
Roześmiała się. Pierwszy raz od wyruszenia z Sankt Moritz.
 To dobrze czy zle?
 Zależy dla kogo. Ja lubię niecodzienne kobiety.
Spojrzała na niego. Kąciki jej ust drgały.
 Dużo czarownic przewinęło się przez twoje życie?
 Całe mnóstwo. Ale nie miały wpływu ani na środowisko, ani na turystykę.
Znów się roześmiała.
 Bogu dzięki. I żadna nie ustrzeliła cię... na stałe?
Podniósł obie ręce w górę.
 Chyba mi zle nie życzysz!
 Nie. Ale co ja robię w twoim życiu? Dlaczego trzymasz na siedzeniu peugeota ko-
bietę, która ma tyle lat, że mogłaby być twoją żoną!
 Nie pomyślałem o tym. Cóż, trudno. Hej, widziałaś go?
 Kogo?  Agata uniosła ciemne okulary. Blask od dalekiego lodowca bił w oczy.
 Jeremy ego. Zmignął szosą w granatowym BMW. Dam głowę, że wypożyczonym
od Hertza.
 Tavernier? Ach tak. Mówił mi, że jedzie do Berlina...
JFK zmrużył oczy.
 To, kochanie, całkowicie zmienia nasze plany.
 Dlaczego?
 Wiem, po co tam jedzie. Wpadł na ślad Sturmbahnfhrer Ottona Kellera. Tak
więc, droga Agatho Christie... my też ruszymy do Berlina.
Rozłożyła mapę. Posuwała palcem po krzyżujących się autostradach.
 Droga do Berlina nie prowadzi przez jezioro Como, tylko przez... Bodeńskie. Na
północy! Po co więc BMW z Jeremym w środku pruje na południe?
JFK uśmiechnął się wesoło.
 Masz słuszność, czarownico! On po prostu dostał zadanie śledzenia nas. I tylko
przez gapowatość przeoczył tę kawiarenkę. Ale już gdzieś tam, za zakrętem, przyczaił
się, biedak. Narobimy mu kłopotu. Nie zmienimy planów!
 Zatem nad Como?
 Naturalnie!
Hotelik Salvattore był miły i stosunkowo niedrogi. W łazience działał gorący prysz-
nic, a wykładana płytkami podłoga była nieskazitelnie czysta. Pogoda zupełnie się
zmieniła i Agata chcąc nie chcąc zaczęła zrzucać swetry i kurtkę. Jadąc do Szwajcarii,
nie przewidywała upałów, toteż jej garderoba przedstawiała wiele do życzenia.
68
 Nie mam co na siebie włożyć  zabiadoliła, wywracając torbę do góry nogami.
 Zmień płytę, straszna kobieto!
Spojrzała spod oka. Leżał na szerokim dwuosobowym łóżku, z rękami pod głową
i zamkniętymi oczyma. Mogła mu się przyglądać do woli. Dobrze zbudowany czter-
dziestolatek, bez grama tłuszczu na płaskim brzuchu. Węzły mięśni pod skórą świad-
czyły o uprawianiu sportów. I zapewne o siłowni.
 Czy już?  spytał sennie.
 Co?
 Czy już mnie oszacowałaś? Twój wzrok przypominał spojrzenie handlarza żywym
towarem. Wyglądałaś jak kupcowa na targu niewolników w Sudanie.
Nie zmieszała się.
 To normalne. Nie kupuję kota w worku.
 A kto tu jest na sprzedaż?
Roześmiała się radośnie. Właśnie znalazła bawełnianą bluzkę z krótkim rękawem,
o której zupełnie zapomniała.
 Jestem głodna.
Otworzył jedno oko.
 Przytyłaś. Ze trzy kilo. Jeśli chcesz coś włożyć do ust, niech to będzie rewolwer!
Zezłościła się. %7ładna kobieta nie lubi, kiedy mężczyzna wypomina jej wiek lub
wagę.
 Alkohol zle wpływa na twój język. Od przyjazdu wypiłeś już dwa piwa.
 A ty dwie szklaneczki campari-soda. Widzisz, otyły człowiek jest zagrożeniem dla
siebie. A pijany otyły człowiek jest zagrożeniem dla świata!
Rzuciła się w stronę łóżka z pięściami. Ale silny chwyt obalił ją na plecy.
 Nigdy ze mną nie walcz.
 Nie przybiegłam tu, by walczyć  wyszeptała  ale żeby się kochać! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •