[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stołów, które już za kilka godzin miały się uginać pod ciężarem potraw. Wbrew
oczekiwaniom szwagra, nie wydawała się zbytnio przejęta tym, że gości pod swoim
dachem osobę, która być może przed kimś lub przed czymś ucieka. Poradziła mu
nawet, żeby tak się nie przejmował, bo dziewczyna sprawia dość rozsądne wrażenie.
Ale jak miał się nie przejmować, skoro jego pacjentka potrafiła ni stąd, ni
zowąd oznajmić, że  tradycja choinki ma nader poważne korzenie ?
- Ta na przykład jodła - ciągnęła - jest podobnie jak koniczyna symbolem
Zwiętej Trójcy... oczywiście postawionej na głowie. Zwieczki, którymi pańska
bratowa zapewne przyozdobi gałęzie, symbolizują gwiazdy w niebiosach, takie same
jak te, w które podczas pewnej nocnej przechadzki wpatrywał się Marcin Luter.
Kiedy powiedziałam to pańskiemu ojcu, upierał się, że to wszystko papistowskie
brednie. Ale pan, bądz co bądz naukowiec, chyba nie przyzna mu racji?
- A kiedy właściwie poznała pani mojego ojca? - spytał znienacka, mając
nadzieję, że dziewczyna przestała tymczasem mieć się na baczności i wreszcie
wyjawi mu, kim naprawdę jest.
- Och, wiele lat temu - odparła. - Pamiętam, że spytał, dlaczego nie bawię się
w pokoju dziecinnym, a ja mu na to odpowiedziałam, że już wyrosłam z takich zabaw
i niedługo jadę do szkół. Tak się rozjuszył, jakbym powiedziała, że jadę sprzedawać
pomarańcze i przez resztę życia mam zamiar utrzymywać się właśnie z handlu tymi
owocami. Zaczął wrzeszczeć, że równie dobrze można by rzucać pieniądze do studni,
zamiast je marnować na kształcenie dziewczynek. A potem... - Urwała nagle i rzuciła
Niallowi ostre spojrzenie. - Próbuje mnie pan pociągnąć za język - rzekła z
oburzeniem.
- No i prawie mi się udało - odparł z uśmiechem, którego nie zdołał
powściągnąć.
Ku jego zdumieniu, uśmiech ten ją zmieszał. Spojrzała w ogień, lecz chyba
nie od jego żaru pociemniały jej policzki.
- Zechce pani mi wybaczyć - rzekł Niall. - Zachowałem się niegodnie.
Kiedy znów na niego popatrzyła, zobaczył w jej niebiańskich oczach
nienaturalny blask.
- Nie rozumie pan? - spytała stłumionym tonem. - Nie śmiem panu powiedzieć
prawdy. Wiem, że ma pan dobre chęci, ale w niczym nie może mi pan pomóc. I
naprawdę byłoby lepiej, gdyby pan odszedł.
- Ale dokąd? - spytał, ze zdziwienia unosząc brwi. - Przecież ja tu mieszkam.
- Byłoby lepiej, gdyby pan odszedł ode mnie - wyjaśniła, jeszcze bardziej
zniżając głos.
- Od pani? - Pokręcił głową. - Ale dlaczego?
Mało brakowało, a byłaby mu wyznała. Widział to po jej minie. Ważyła w
myślach słowa, starannie formułując odpowiedz. Gdy ściągnęła brwi, równie czarne
jak rzęsy, pośrodku jej czoła pojawiła się wąziuteńka zmarszczka. Nie wiedząc, czego
się spodziewać, Niall pochylił się naprzód. Poczuł, że wnętrze dłoni ma wilgotne - i
to wcale nie od żaru ognia, który tuż obok buzował w kominku - wtem jednak
Irmgarda zawołała go władczym tonem:
- Niall, pozwól tu, dobrze?!
W jej głosie słychać było irytację, która wydała mu się najzupełniej
zrozumiała, gdy tylko spojrzał w stronę bratowej. Ujrzał bowiem, że Euan, Fergus i
kilku służących borykają się z ogromną jodłą, lecz z tych ich usiłowań jak dotąd
niewiele wynika.
- Już idę - odparł, po czym zwrócił się w stronę swojej pacjentki... i
natychmiast pojął, że zdążyła przez ten czas się rozmyślić i niczego już mu nie
wyzna.
- Lepiej niech pan idzie - rzekła uprzejmie.
Rozpaczliwie usiłując wskrzesić poufałość, która - jak mniemał - na chwilę
ich połączyła, odparł z wymuszoną żartobliwością:
- Nie wiem, czy to panią pocieszy, ale mój ojciec kształceniu chłopców też był
przeciwny. %7ływił najgłębszą pogardę wobec wszelkiej edukacji, bez względu na płeć
ucznia.
Kiwnęła głową potakująco.
- Wiem - odrzekła. - Często się o to spieraliśmy. Pański ojciec wielu rzeczom
był przeciwny. A już na pewno nie pochwalałby tej całej bieganiny.
Skinieniem głowy wskazała Irmgardę, która klaszcząc w ręce, wołała, że
choinka ma stać w kącie przy oknie, a nie obok kredensu. Niestety, akurat w tej
chwili nie mogła sobie przypomnieć, jak jest po angielsku  kredens , toteż mężczyzni
- a wśród nich jej mąż - włóczyli jodłę po całym holu.
- Rzeczywiście - zgodził się Niall. - Gdyby jeszcze żył, pewnie by go zabił ten
widok.
Nie była to jednak rozważna odpowiedz, bo dziewczyna znowu pobladła i
zapadła w niczym niewytłumaczalne milczenie.
- Niall! - zawołał Euan.
Jego młodszy brat pospieszył z pomocą, przedtem jednak zdążył przekląć w
duchu własną głupotę.
5
Mairi nie zabiła Henry'ego Donnegala.
Powiedziała to sobie z wielką stanowczością. Nie zabiła go i nie ponosiła
żadnej odpowiedzialności za jego śmierć. Bo też czemu miałaby za nią być
odpowiedzialna? Zgon księcia - choć w istocie było to zdarzenie, najłagodniej
mówiąc, niefortunne - nie pozostawał w żadnym związku z jej osobą.
Cały ten pomysł z rzekomą klątwą był po prostu śmieszny. Nie istniało nic
takiego jak klątwa. To przecież jasne.
Idiotyczny zabobon, i tyle. Teraz już to wiedziała. Była dorosłą wykształconą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •