[ Pobierz całość w formacie PDF ]
te wędrowała przez pachnący drewnem palonym w kominku salonik do kuchni, miała
wrażenie, że znajduje się w domku na drzewie. Wszystko, od stromego dachu i wykłada-
nych drewnem ścian, po pokrytą barwnymi dywanikami podłogę i szafki kuchenne ręcz-
nej roboty, było zrobione ze starego drewna. Napełniła czajnik przy dużym porcelano-
wym zlewie i zajrzała do lodówki. Oprócz karnego szeregu butelek szampana zobaczyła
R
L
T
jajka, paczuszki wędzonego łososia, zawiniątka z miejscowym masłem i serami. Najwy-
razniej Francine Fournier lubiła smakować życie na wiele różnych sposobów.
W rogu niskiego pomieszczenia tykał zegar. Kate zerknęła na niego i wyciągnęła
telefon. Alexander i Ruby byli rannymi ptaszkami, najprawdopodobniej więc Lizzie i
Dominik też byli już na nogach. Czekając na połączenie, podziwiała zaśnieżone szczyty,
różowe we wczesnoporannym oświetleniu.
- Halo? - W głosie dobiegającym ze słuchawki pobrzmiewało roztargnienie.
- Lizzie? To ja. - W cichym domu Kate nie chciała mówić zbyt głośno. - Obudzi-
łam cię?
- Ależ skąd! Właśnie rozgrywamy drugą odsłonę awantury arabskiej. Nie spodzie-
wałam się po prostu, że zadzwonisz tak wcześnie. Powinniście jeszcze baraszkować w
łóżku.
- Cóż... - Kate uśmiechnęła się ciepło, przywołując wspomnienia sprzed kilku go-
dzin.
Podekscytowana Lizzie pisnęła ogłuszająco.
- Nie wierzę! Poznał cię?
- Niezupełnie... To długa historia. Ale jestem z nim...
- Jesteście razem? - Lizzie zniżyła głos do teatralnego szeptu. - Powiedziałaś mu o
Alexandrze?
- Nie. - Woda już się zagotowała i Kate zalała nasypaną wcześniej kawę. - To nie
jest takie proste. - Nie wiedziała, jak wyjaśnić Lizzie stan Cristiana. - On się zmienił -
powiedziała tylko.
- Nic dziwnego. - Miękkie przeciąganie Lizzie miało w sobie coś krzepiącego. -
Cztery lata to długo i oboje dużo przez ten czas przeszliście. Najważniejsze, że jesteście
razem, a dawne uczucie z pewnością wróci.
- Nie bardzo mogę o tym rozmawiać.
Wciąż istniały dwie możliwości: albo Cristiano odrzuci ją całkowicie, albo... co do
tej drugiej wolała nie robić sobie nadziei. Bycie z nim tutaj to i tak miliony lat świetlnych
w stosunku do pozycji, którą zajmowała jeszcze poprzedniego dnia.
- Nie chcę go stawiać w sytuacji przymusu - powiedziała miękko.
R
L
T
Doskonale mogła wyobrazić sobie Lizzie wznoszącą oczy do nieba.
- Przecież od trzech lat wychowujesz samotnie jego syna.
Kate tylko westchnęła w odpowiedzi. Wiedziała, że Lizzie jest po jej stronie, ale
była pewna, że nigdy nie zrozumie. Ona sama miała teraz uczucie, że trzyma w obu dło-
niach motyla, jednocześnie bojąc się go zgnieść i pozwolić mu uciec.
W tle usłyszała płacz dziecka i przeszył ją dreszcz niepokoju.
- Czy to Alexander? Wszystko w porządku?
- W porządku - próbowała uspokoić ją Lizzy. - Wracaj do swojego mężczyzny i
przestań się zamartwiać. Baw się dobrze, pogadamy pózniej, okej?
- Jasne. Dzięki za wszystko. Ucałuj Alexandra i powiedz mu... - Przerwała, wy-
obrażając sobie słodką twarzyczkę synka.
- Co mam mu powiedzieć? - spytała Lizzie.
- %7łe go kocham. I wkrótce wrócę do domu.
Jednak kiedy skończyła rozmowę, odkryła, że woli o tym nie myśleć.
Dziesięć minut pózniej, bardzo ostrożnie niosąc tacę zastawioną świeżo zaparzoną
kawą, ciepłymi brioszkami, żółtym masłem i miseczką z miodem, Kate delikatnie otwo-
rzyła drzwi sypialni.
Pościel, zalana słonecznym blaskiem, sprawiała wrażenie minirepliki zaśnieżonego
krajobrazu za oknem. Cristiano leżał na brzuchu, z jednym, muskularnym ramieniem
wyciągniętym na poduszce. Kołdra, przerzucona niedbale przez biodra, odsłaniała nagie
plecy. Wyglądał jak studium męskości.
- Buon giorno.
Drgnęła, narażając tacę na niebezpieczeństwo. Zajęta podziwianiem jego wspania-
łej fizys, nie zauważyła bacznego spojrzenia ciemnych oczu.
- Och... przepraszam - bąknęła, speszona. - Nie chciałam cię obudzić.
Jednym ruchem usiadł na łóżku, odrzucając z czoła kosmyk ciemnych włosów.
- Już nie spałem.
Ustawiła tacę na brzegu łóżka i przysiadła obok.
- Słyszałem twój głos z dołu.
- Rozmawiałam przez telefon.
R
L
T
Nalała kawy i podała mu kubek, ale on złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Mam nadzieję, że nie dzwoniłaś po taksówkę - zażartował.
- Nie było tak zle - odpowiedziała w tym samym tonie. - Musisz tylko trochę po-
pracować nad koncentracją.
- Jakbym słyszał Silvia. Zdaje się, że wiesz o tych sprawach całkiem sporo.
Piżmowy aromat jego skóry przywołał tęsknotę, od której zakręciło jej się w gło-
wie.
- Właśnie to mi powiedziałeś, kiedy przeprowadzałam z tobą wywiad.
Autentycznie zaskoczony, uniósł brew.
- Rozmawiałem z tobą o seksie? - Jedną dłonią zaczął leniwie rozpinać guziki jej
koszuli.
- Nie - sapnęła, bezskutecznie walcząc z pożądaniem. - O wyścigach. Kwestia sek-
su to była raczej... hm... praktyczna demonstracja.
Jego dłoń wolno, ale niestrudzenie rozpinała kolejne guziki. Kate uśmiechnęła się
wstydliwie.
- To był mój pierwszy raz.
Jego dłoń znieruchomiała, oczy pociemniały i były nieprzeniknione. Chociaż wciąż
leżała w jego ramionach, miała wrażenie, że nagle się od niej oddalił.
- Prawdopodobnie jestem ci winien przeprosiny.
- Dlaczego?
- Bo jestem pewien, że musiał pozostawić wiele do życzenia, przede wszystkim
pod względem emocjonalnym.
Sięgnął po kawę, więc zrobiła to samo. Przez chwilę wchłaniała aromatyczną parę,
a potem potrząsnęła głową.
- Nie. To było... - Przerwała i upiła łyk, z nadzieją, że to ją odblokuje.
Miała teraz szansę ożywić wspomnienia tamtej magicznej nocy.
- Jakie?
Spoglądał na nią kpiąco spod półprzymkniętych powiek, ale ona nie umiała potrak-
tować tego lekko.
R
L
T
- To było... wyjątkowe. - Wpatrywała się w swój kubek, a głos jej drżał od skrywa-
nych emocji. - Takie... prawdziwe. - Zerknęła na niego, usiłując opanować nutę błagania
w swoim głosie. - Czy ostatnia noc niczego ci nie przypomniała?
- Nie.
Z pozorną nonszalancją sięgnął po brioszkę i pochłonął ją w dwóch kęsach. Dzisiaj
obudził się spokojniejszy niż któregokolwiek dnia od wypadku. Leżał przez chwilę w
ciepłym, słonecznym pokoju, obserwując majestatyczne szczyty, i powoli przetrawiał w
myślach ostatnie wydarzenia.
Księżycowy blask na śniegu, szelest satyny, słony smak łez, kiedy ją całował. Na-
wet cienia echa tamtej gorącej nocy w Monako przed czterema laty. %7ładnych cudów,
żadnego olśnienia, tylko ta sama czarna dziura, teraz jeszcze ciemniejsza i bardziej nie-
zgłębiona.
- Chyba będziesz musiała mi o tym opowiedzieć - powiedział, ogromnym wysił-
kiem zachowując neutralny ton głosu.
- Nie wiem, od czego zacząć.
Zlizała kroplę miodu z brzegu filiżanki. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]