[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w ciągłej ucieczce? - zaśmiał się gorzko. - Nie chciałem
narażać jej na spotkanie z takimi typami jak McBride.
Nie chciałem, żeby patrzyła, jak zabijam ludzi albo jak
sam umieram.
- W Meksyku mógłbyś zacząć od nowa.
- Dla morderców nie istnieją granice i dobrze o tym
wiesz. Dopóki żyję, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie
mnie ścigał, skuszony nagrodą za moją głowę.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Cel był coraz bli
żej.
- Jest jeszcze jeden sposób, by powstrzymać Mc-
Bride'a i ocalić twoją głowę - powiedział wreszcie
Slater.
Brody rzucił mu ponure spojrzenie.
- Co, chcesz mnie wsadzić do pudła?
- To lepsze niż śmierć.
- Mówisz tak, bo nigdy tam nie byłeś.
- Chcesz, żeby Amy musiała żyć ze świadomością,
że zginąłeś dla niej?
- Jasne, że nie. Wolałbym wyjść z tego żywy, tylko
nie wiem jak.
- Właśnie o tym myślę i chyba mam pewien plan.
- Dziwny z ciebie facet, Slater. Zcigałeś mnie przez
dwa lata jak pies gończy i teraz powinno być ci obojęt
ne, czy odstawisz mnie żywego czy umarłego.
- Może zabiłem już zbyt wielu ludzi. Nie interesuje
cię mój pomysł, Brody?
- Czemu nie, mogę posłuchać - Sam wzruszył ra
mionami.
Victoria bezskutecznie usiłowała wyswobodzić się
z więzów. Ręce miała wygięte do tyłu, skrępowane
w przegubach i przywiązane do krzesła. Po raz pier
wszy w życiu czuła się tak bezsilna. Kiedy McBride
trzymał rewolwer za plecami Amy, musiała posłusznie
wyjść z hotelu, osiodłać konia i pojechać za nimi. Zbir
wiózł Amy przed sobą na siodle. Kiedy dojechali do
zrujnowanego domu, związał je obie.
Z początku nie docenił Victorii i skrępował jej ręce
z przodu, tak jak Amy, ale kiedy prawie udało się jej
pochwycić rewolwer, przywiązał ją do krzesła. Spędza
ła już drugi dzień w tej pozycji. Odwiązywał ją tylko
w czasie jedzenia albo kiedy wychodziła za potrzebą.
Wtedy jednak trzymał lufę tuż przy głowie Amy.
Amy zaś była roztrzęsiona i przerażona. Płakała
przez całą drogę, a w domu godzinami martwo patrzy
ła w podłogę. McBride, uznawszy, że z jej strony nic
mu nie grozi, przestał ją wiązać i pozwalał przygoto
wywać posiłki. Pomimo to starał się nie spuszczać
z niej oka.
Victoria dostrzegła spojrzenie mężczyzny. Obserwo
wał ją z pożądliwym, obleśnym uśmieszkiem. Zastana
wiała się, kiedy dojdzie do wniosku, że może ją bezkar
nie zgwałcić. Brody nie pojawiał się, a irytacja i znie
cierpliwienie McBride'a rosły.
Postarała się o najbardziej wyniosłą i lekceważącą
minę, na jaką ją było stać, by pokazać mu, że się nie boi.
Jednocześnie kątem oka obserwowała Amy, kręcącą się
po kuchni i przygotowującą kolację. Było coś intrygują
cego w zachowaniu siostry. Jej spojrzenie stało się czuj
ne, a ruchy coraz bardziej celowe. Co chwila zerkajÄ…c
na McBride'a, Amy krążyła po kuchni. Ostrożnie
otwierała szafki i szuflady, jakby czegoś szukała. Nagle
Victoria zrozumiała: siostra, korzystając ze swojej
względnej swobody, usiłowała znalezć nóż albo jakąś
inną broń. Ta przerażona, ciągle popłakująca dziewczy
na wykazała zdumiewający spryt i opanowanie! Victo
ria postanowiła za wszelką cenę odwrócić uwagę prze
śladowcy.
- Nadal się łudzisz, że Brody się tu zjawi? - zagad-
nęła pogardliwym tonem. - Z jakiej racji miałby ryzy
kować życie, żeby nas ocalić?
- Bo twoja kuzyneczka zawróciła mu w głowie -
twarz McBride'a wykrzywił złośliwy uśmiech. - Sam
słyszałem, jak ze sobą gruchali.
- Co za romantyczne bzdury! Faceci tacy jak Brody
nie będą się poświęcać dla kobiety.
Amy z przykrością słuchała tego, co mówi siostra.
Ona sama wiedziała najlepiej, że Sam się pojawi. Wi
działa miłość w jego oczach. Była pewna, że nie pozwo
li, żeby ten straszny człowiek ją skrzywdził. Ale zrozu
miała też, że musi pomóc losowi i koniecznie coś zro
bić.
Niestety, ludzie, którzy tu mieszkali, najwyrazniej
nie używali noży. Drżąc ze strachu, na próżno prze
szukiwała kolejne szuflady. Jedynym przedmiotem,
który od biedy nadawałby się do obrony, był ciężki że
liwny rondel o długiej rączce, którego używała do pod
grzewania mięsa. Zastanawiała się gorączkowo, jak ma
podejść McBride'a. Jeśli zdołałaby podkraść się do nie
go i ogłuszyć go ciosem w głowę, byłyby wolne. Jed
nak paraliżowała ją obawa, że mężczyzna mógłby ją
usłyszeć i złapać. Gdyby tak mogła zapytać Victorie
o radÄ™!
- McBride! - usłyszeli nagle donośny męski głos.
Cam i Victoria drgnęli, kompletnie zaskoczeni. Amy
skamieniała. Sam! Boże, Sam jest tutaj! W jednej chwili
odzyskała zdolność myślenia. Błyskawicznie chwyciła
rondel za rączkę, schowała go za siebie i skradając się,
ruszyła w stronę pokoju.
McBride porwał się z miejsca i z odbezpieczoną bro
nią przedostał się do okna. W blasku księżyca do-
strzegł sylwetkę mężczyzny, stojącego poza zasięgiem
strzału. Czekał, czując, że pocą mu się ręce.
- To ja, Brody. Wypuść Amy.
- Najpierw muszę mieć ciebie. Rzuć broń i chodz
tu.
- Nie ruszę się, dopóki nie zobaczę, że wszystko jest
w porządku. Pokaż mi dziewczynę!
McBride zarechotał kpiąco.
- Nie zobaczysz jej, Brody. Ja tu dyktujÄ™ warunki.
- W takim razie pozwól jej wyjść.
- Masz mnie za idiotę? Właz albo zaraz usłyszysz
strzał. Wtedy będziesz wiedział, co z nią.
Zapadła martwa cisza. W tym dramatycznym mo
mencie nikt z obecnych w pokoju nie zauważył męż
czyzny, który wślizgnął się przez kuchenne okno.
- Rzuć to, McBride - oschły głos Slatera rozległ się
jak trzask bicza.
- Slater! - Victoria szarpnęła się w krześle.
McBride natychmiast wziÄ…Å‚ jÄ… na muszkÄ™.
- Nie - warknął. - Ty rzuć broń, Slater, jeśli nie
chcesz zobaczyć, jak rozwalę główkę tej ślicznotce.
Zwiadowca z przekleństwem odrzucił colta. W tej
samej chwili Amy z całej siły rąbnęła McBride'a cięż
kim rondlem w ramię. Broń wypadła mu z ręki, a kula
utkwiła w suficie. Slater jednym skokiem był przy nim.
Potoczyli się na podłogę, walcząc zajadle.
- Rewolwer Slatera! - wrzasnęła Victoria. - Wez go,
Amy!
Dziewczyna błyskawicznie chwyciła broń, ale wal
czący byli zbyt blisko, by mogła strzelić. Wstali chwiej
nie na nogi i Slater ulokował potężny cios na szczęce
przeciwnika. McBride z łomotem runął na stół, prze-
wracając go. Lampa spadła na podłogę i na deskach
rozlała się płonąca kałuża nafty. Amy i Victoria zaczęły
krzyczeć. McBride rzucił się na Slatera, dziko młócąc
pięściami.
Huknęły drzwi, otwarte mocnym kopnięciem, i do
izby wpadł Brody z rewolwerem w ręku. I on nie mógł
jednak wycelować w walczących, miotających się po
podłodze mężczyzn. Wreszcie pochwycił broń za lufę
i rąbnął McBride'a w głowę. Ten puścił Slatera i padł
bezwładnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]