X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w ciągłej ucieczce? - zaśmiał się gorzko. - Nie chciałem
narażać jej na spotkanie z takimi typami jak McBride.
Nie chciałem, żeby patrzyła, jak zabijam ludzi albo jak
sam umieram.
- W Meksyku mógłbyś zacząć od nowa.
- Dla morderców nie istnieją granice i dobrze o tym
wiesz. Dopóki żyję, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie
mnie ścigał, skuszony nagrodą za moją głowę.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Cel był coraz bli�
żej.
- Jest jeszcze jeden sposób, by powstrzymać Mc-
Bride'a i ocalić twoją głowę - powiedział wreszcie
Slater.
Brody rzucił mu ponure spojrzenie.
- Co, chcesz mnie wsadzić do pudła?
- To lepsze niż śmierć.
- Mówisz tak, bo nigdy tam nie byłeś.
- Chcesz, żeby Amy musiała żyć ze świadomością,
że zginąłeś dla niej?
- Jasne, że nie. Wolałbym wyjść z tego żywy, tylko
nie wiem jak.
- Właśnie o tym myślę i chyba mam pewien plan.
- Dziwny z ciebie facet, Slater. Zcigałeś mnie przez
dwa lata jak pies gończy i teraz powinno być ci obojęt�
ne, czy odstawisz mnie żywego czy umarłego.
- Może zabiłem już zbyt wielu ludzi. Nie interesuje
cię mój pomysł, Brody?
- Czemu nie, mogę posłuchać - Sam wzruszył ra�
mionami.
Victoria bezskutecznie usiłowała wyswobodzić się
z więzów. Ręce miała wygięte do tyłu, skrępowane
w przegubach i przywiązane do krzesła. Po raz pier�
wszy w życiu czuła się tak bezsilna. Kiedy McBride
trzymał rewolwer za plecami Amy, musiała posłusznie
wyjść z hotelu, osiodłać konia i pojechać za nimi. Zbir
wiózł Amy przed sobą na siodle. Kiedy dojechali do
zrujnowanego domu, związał je obie.
Z początku nie docenił Victorii i skrępował jej ręce
z przodu, tak jak Amy, ale kiedy prawie udało się jej
pochwycić rewolwer, przywiązał ją do krzesła. Spędza�
ła już drugi dzień w tej pozycji. Odwiązywał ją tylko
w czasie jedzenia albo kiedy wychodziła za potrzebą.
Wtedy jednak trzymał lufę tuż przy głowie Amy.
Amy zaś była roztrzęsiona i przerażona. Płakała
przez całą drogę, a w domu godzinami martwo patrzy�
ła w podłogę. McBride, uznawszy, że z jej strony nic
mu nie grozi, przestał ją wiązać i pozwalał przygoto�
wywać posiłki. Pomimo to starał się nie spuszczać
z niej oka.
Victoria dostrzegła spojrzenie mężczyzny. Obserwo�
wał ją z pożądliwym, obleśnym uśmieszkiem. Zastana�
wiała się, kiedy dojdzie do wniosku, że może ją bezkar�
nie zgwałcić. Brody nie pojawiał się, a irytacja i znie�
cierpliwienie McBride'a rosły.
Postarała się o najbardziej wyniosłą i lekceważącą
minę, na jaką ją było stać, by pokazać mu, że się nie boi.
Jednocześnie kątem oka obserwowała Amy, kręcącą się
po kuchni i przygotowującą kolację. Było coś intrygują�
cego w zachowaniu siostry. Jej spojrzenie stało się czuj�
ne, a ruchy coraz bardziej celowe. Co chwila zerkając
na McBride'a, Amy krążyła po kuchni. Ostrożnie
otwierała szafki i szuflady, jakby czegoś szukała. Nagle
Victoria zrozumiała: siostra, korzystając ze swojej
względnej swobody, usiłowała znalezć nóż albo jakąś
inną broń. Ta przerażona, ciągle popłakująca dziewczy�
na wykazała zdumiewający spryt i opanowanie! Victo�
ria postanowiła za wszelką cenę odwrócić uwagę prze�
śladowcy.
- Nadal się łudzisz, że Brody się tu zjawi? - zagad-
nęła pogardliwym tonem. - Z jakiej racji miałby ryzy�
kować życie, żeby nas ocalić?
- Bo twoja kuzyneczka zawróciła mu w głowie -
twarz McBride'a wykrzywił złośliwy uśmiech. - Sam
słyszałem, jak ze sobą gruchali.
- Co za romantyczne bzdury! Faceci tacy jak Brody
nie będą się poświęcać dla kobiety.
Amy z przykrością słuchała tego, co mówi siostra.
Ona sama wiedziała najlepiej, że Sam się pojawi. Wi�
działa miłość w jego oczach. Była pewna, że nie pozwo�
li, żeby ten straszny człowiek ją skrzywdził. Ale zrozu�
miała też, że musi pomóc losowi i koniecznie coś zro�
bić.
Niestety, ludzie, którzy tu mieszkali, najwyrazniej
nie używali noży. Drżąc ze strachu, na próżno prze�
szukiwała kolejne szuflady. Jedynym przedmiotem,
który od biedy nadawałby się do obrony, był ciężki że�
liwny rondel o długiej rączce, którego używała do pod�
grzewania mięsa. Zastanawiała się gorączkowo, jak ma
podejść McBride'a. Jeśli zdołałaby podkraść się do nie�
go i ogłuszyć go ciosem w głowę, byłyby wolne. Jed�
nak paraliżowała ją obawa, że mężczyzna mógłby ją
usłyszeć i złapać. Gdyby tak mogła zapytać Victorie
o radę!
- McBride! - usłyszeli nagle donośny męski głos.
Cam i Victoria drgnęli, kompletnie zaskoczeni. Amy
skamieniała. Sam! Boże, Sam jest tutaj! W jednej chwili
odzyskała zdolność myślenia. Błyskawicznie chwyciła
rondel za rączkę, schowała go za siebie i skradając się,
ruszyła w stronę pokoju.
McBride porwał się z miejsca i z odbezpieczoną bro�
nią przedostał się do okna. W blasku księżyca do-
strzegł sylwetkę mężczyzny, stojącego poza zasięgiem
strzału. Czekał, czując, że pocą mu się ręce.
- To ja, Brody. Wypuść Amy.
- Najpierw muszę mieć ciebie. Rzuć broń i chodz
tu.
- Nie ruszę się, dopóki nie zobaczę, że wszystko jest
w porządku. Pokaż mi dziewczynę!
McBride zarechotał kpiąco.
- Nie zobaczysz jej, Brody. Ja tu dyktuję warunki.
- W takim razie pozwól jej wyjść.
- Masz mnie za idiotę? Właz albo zaraz usłyszysz
strzał. Wtedy będziesz wiedział, co z nią.
Zapadła martwa cisza. W tym dramatycznym mo�
mencie nikt z obecnych w pokoju nie zauważył męż�
czyzny, który wślizgnął się przez kuchenne okno.
- Rzuć to, McBride - oschły głos Slatera rozległ się
jak trzask bicza.
- Slater! - Victoria szarpnęła się w krześle.
McBride natychmiast wziął ją na muszkę.
- Nie - warknął. - Ty rzuć broń, Slater, jeśli nie
chcesz zobaczyć, jak rozwalę główkę tej ślicznotce.
Zwiadowca z przekleństwem odrzucił colta. W tej
samej chwili Amy z całej siły rąbnęła McBride'a cięż�
kim rondlem w ramię. Broń wypadła mu z ręki, a kula
utkwiła w suficie. Slater jednym skokiem był przy nim.
Potoczyli się na podłogę, walcząc zajadle.
- Rewolwer Slatera! - wrzasnęła Victoria. - Wez go,
Amy!
Dziewczyna błyskawicznie chwyciła broń, ale wal�
czący byli zbyt blisko, by mogła strzelić. Wstali chwiej�
nie na nogi i Slater ulokował potężny cios na szczęce
przeciwnika. McBride z łomotem runął na stół, prze-
wracając go. Lampa spadła na podłogę i na deskach
rozlała się płonąca kałuża nafty. Amy i Victoria zaczęły
krzyczeć. McBride rzucił się na Slatera, dziko młócąc
pięściami.
Huknęły drzwi, otwarte mocnym kopnięciem, i do
izby wpadł Brody z rewolwerem w ręku. I on nie mógł
jednak wycelować w walczących, miotających się po
podłodze mężczyzn. Wreszcie pochwycił broń za lufę
i rąbnął McBride'a w głowę. Ten puścił Slatera i padł
bezwładnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •