[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle uderzył ją wyraz twarzy dziewczyny.
- Czy coś się stało?
- Przed chwilą odebrałam informację dla pana Caine'a.
Z posępną miną podała jej kartkę.
- Jeden z naszych kalifornijskich konkurentów jest zainte
resowany kupnem. Prosi pana Caine'a o kontakt.
Poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w żołą
dek. Zaszumiało jej w uszach.
- Jesteś pewna? - wydusiła.
- Tak. Dzwonił ich prawnik. Powiedział, że pan Caine te
lefonował z propozycją fuzji. Chcą na ten temat rozmawiać.
Nie mogła się pozbierać. Tak bardzo pomyliła się w jego
ocenie? Czuła się fatalnie.
- Przekażę mu wiadomość - odparła, siląc się, by jej głos
brzmiał normalnie.
- Dzięki.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała nieruchomo. Była
jak w zawieszeniu. Bezustannie odgrywała w pamięci różne
sceny. Max godzÄ…cy siÄ™ z dziadkiem, kumplujÄ…cy siÄ™ z pra
cownikami, całujący ją do utraty tchu. Dopiero teraz pozwo
liła sobie na nadzieję, że nie odejdzie, że pozostanie tutaj.
Tak bardzo się pomyliła. Czuła rozgoryczenie i żal. Zdradził
ją. Przez cały czas krył się przed wszystkimi i potajemnie
planował sprzedaż firmy. Jak mógł tak igrać z jej uczuciami?
Jak mógł tak zawieść wszystkich pracowników?
Podniosła się gwałtownie.
- To ci siÄ™ nie uda, Max.
ROZDZIAA JEDENASTY
Gdyby trzy miesiące temu ktoś mu powiedział, że będzie
siedzieć z dziadkiem przy kominku i popijać brandy, wy
śmiałby go z miejsca. A jednak tak jest. I całkiem mu to od
powiada.
- No to jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze. - Pan Bentley postawił kieliszek na niskim sto
liku. Wyprostował się i westchnął. - Prawdę mówiąc, muszę
wyznać coś na temat mojego zdrowia.
- Lekarz już dawno pozwolił ci wrócić do pracy. Tak?
Pan Caine uniósł siwe brwi.
- Tak. Skąd wiedziałeś?
- Takie miałem przeczucie.
- Wyjaśnię to.
Max stłumił uśmiech. Jako nastolatek nieraz słyszał te sło
wa. Tylko że teraz wiele się zmieniło. Inaczej ocenia różne
rzeczy i w wielu sprawach przyznaje dziadkowi racjÄ™. Zresz
tÄ… sam nie jest bez winy.
- Zamieniam się w słuch - powiedział.
Bentley poruszył się niespokojnie, chrząknął.
- Ten zawał na szczęście okazał się niegrozny. Jednak gdy
człowiek otrze się o śmierć, daje mu to do myślenia. Zmie
niajÄ… siÄ™ proporcje.
- Wyobrażam sobie.
- Zacząłem myśleć o tym, co dotąd schodziło na plan dal
szy. Na temat przyszłości firmy, losu ludzi, którzy są z nią
związani. - Podniósł dłoń, uciszając Maksa. - Jesteś mo
im wnukiem, nikogo więcej nie mam. Chciałbym, byś prze
jął firmę po mnie. Znam cię jednak, dlatego wiedziałem, że
pewnie odmówisz. Nie miałbym do ciebie pretensji. Nie li
czyłem, że to się uda, jednak Ashley przekonała cię, byś zo
stał, póki nie wydobrzeję. - Westchnął. - Doszedłem do for
my nadspodziewanie szybko. Dlatego nieco naciÄ…gnÄ…Å‚em
prawdÄ™.
- Skłamałeś - poprawił go Max.
- To semantyczne niuanse - machnął ręką. Podniósł się,
podszedł go kominka i położył rękę na gzymsie. - Miałem
nadzieję, że jeśli tu trochę pobędziesz, łaskawszym okiem
spojrzysz na Sweet Spring. %7Å‚e pokochasz to miasto, tak jak
ja. Moim marzeniem jest, byś poprowadził firmę, bo to two
je dziedzictwo.
- Nie wiem, co powiedzieć - wyznał Max.
- Dzięki Ashley przeprosiłem cię za to, co stało się przed
laty, jednak czuję, że to jeszcze za mało. Chciałbym wyjaśnić
wszystko do końca, żeby nie było żadnych niedomówień.
- Może lepiej tego nie robić.
- Mam inne zdanie. Ten zawał zmienił mój punkt widze
nia, w pewnym sensie uważam go za błogosławieństwo. Za
leży mi, by wszystko zostało powiedziane. Dlatego pozwól
mi na to. - Westchnął. - Jestem upartym człowiekiem.
- Uparty i zadufany w sobie despota - mruknÄ…Å‚ Max.
- Właśnie.
- Tak powiedziałem o tobie Ashley, gdy przyjechałem. -
Uśmiechnął się. - Odparła, że niedaleko pada jabłko od ja
błoni. Co za tupet.
Bentley rozjaśnił się.
- Ma racjÄ™. Podoba mi siÄ™ ta dziewczyna.
- Mnie też.
- Upór jest wielkim atutem w prowadzeniu biznesu. Jed
nak w pozostałych aspektach już nie. - Podszedł do kanapy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]