[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie mogąc się doczekać ode mnie dalszego ciągu. - Czy jest coś, co nasuwa takie przypuszczenia?
- No pewnie, że jest! Robi pan niekiedy takie uwagi, jakby wiedział pan o mnie absolutnie
wszystko, a poza tym...
- Możliwe, że wiem.
- Jak to...?
- Zaczęła pani coś mówić dalej, przepraszam, że przerwałem.
Na moment straciłam wątek.
- A poza tym - ciągnęłam, z wysiłkiem przypominając sobie, co chciałam wyjaśnić - te pańskie
spacery tutaj są podejrzane. To nie jest najpiękniejsze miejsce świata. Po jakiego diabła marnuje
pan tu ten swój bezcenny czas Mogę sobie wyobrazić, że pan mnie pilnuje, chce pan wydrzeć ze
mnie moje tajemnice, czy ja wiem, co jeszcze...
Odczekał chwilę, ale żadne więcej przypuszczenie nie przyszło mi do głowy.
- Mógłbym na przykład czuwać nad pani bezpieczeństwem - podpowiedział uprzejmie i jakby
zachęcająco.
- Nie widzę powodu. Po pierwsze nic mi nie grozi...
- Skoro obawia się pani z mojej strony fałszu i podstępów, to widocznie coś pani grozi.
- Mogę cierpieć na manię prześladowczą. A poza tym... Do mojego skołowanego umysłu dopiero
teraz dotarło to, co mówił.
- Co? - spytałam, zaskoczona. - Wszystko pan o mnie wie i czuwa pan nad moim
bezpieczeństwem? Cóż to ma znaczyć?
- Uczyniłem przypuszczenie. Zaprezentowałem pani jedną z przyczyn, dla których mógłbym tu
przebywać w pani towarzystwie. Rozmowa z panią sprawia mi przyjemność, miałem nadzieję, że
wzajemną. Nie widzę w tym nic podejrzanego.
- Widzę w tym wszystko podejrzane. Mówi pan do mnie zagadkami. Moje wyjątkowe zajęcie
istotnie skończy się zapewne za dwa dni, ale pan wygląda tak, jakby pan wiedział, na czym ono
polega!
- Możliwe, że wiem.
- W takim razie jest pan albo sojusznikiem, albo wrogiem. Jeżeli jest pan sojusznikiem, powinien
pan mówić jasno, bez wykręcania kota ogonem...
- Mogę jeszcze być neutralny...
- Nie wiem, jakim sposobem: Tym bardziej kołowanie mnie jest nieprzyzwoite. Wie pan w końcu
wszystko czy nie?
- Przypuśćmy, że wiem...
Otworzyłam usta, siłą powstrzymałam wypychające się z nich słowa i przyjrzałam mu się uważnie.
Wyglądał, jakby się świetnie bawił. Niemożliwe, żeby taką przednią rozrywkę stanowiła wizja
mojego kadłuba z ukręconym łbem!
Milczałam bardzo długą chwilę, z niejakim trudem zbierając rozproszone myśli.
- I przez cały czas nie zaciekawiło pana, jak mi na imię? - spytałam z naganą, niespodziewanie dla
siebie samej.
- Mówiła pani przecież, że nie lubi pani kłamać. Poczekam cierpliwie na tę informację jeszcze
jakieś trzy dni...
To już naprawdę brzmiało jednoznacznie! Wszelkimi siłami starałam się logicznie zastanowić.
Przez głowę przeleciało mi tak ze trzy miliony rozmaitych przypuszczeń, z których wyłowiłam
kilka średnio sensownych. Gdyby należał do grona przestępców, pułkownik wiedziałby o nim i
ostrzegłby mnie. Gdyby współpracował z MO, moja wizyta u nich nie byłaby żadną rewelacją, już
wcześniej przecież domyślał się, że nie jestem Basieńką. Jedno i drugie odpada, a zatem co? Kim
on jest, oprócz tego, że jest produktem mojej wyobrazni? Może jednak rzeczywiście nie istnieje...?
Na tym arcyrozsądnym wniosku poprzestałam. Jakiś chłopczyk, biegnący przez skwer, spytał nas o
godzinę, dzięki czemu przypomniałam sobie o konieczności powrotu do domu. Zakończenia afery
państwa Maciejaków byłam spragniona niczym kania dżdżu!
Mąż powitał mnie w domu dużym zdenerwowaniem i dziwaczną informacją.
- Słuchaj, był tu jakiś - powiedział niespokojnie. - Przyszedł z walizką i chyba się wygłupiłem, bo
spytałem, czy pan po paczkę, zdziwił się, jaką paczkę, i spytał, czy mamy psa. Podobno ktoś
doniósł, że mamy ratlerka i nie płacimy podatku. Słuchaj, czy ci Maciejakowie mają ratlerka?
W drodze powrotnej ze skwerku usiłowałam się przestawić i przygotować na różne rzeczy, ale, na
litość boską, przecież nie na ratlerka...!
- Nawet jeśli mają, to ja nic o tym nie wiem. Nie zaskakuj mnie tak. Czekaj. Z jaką walizką?
- Dosyć dużą, akurat kacyk by się zmieścił. Dlatego myślałem, że po paczkę. Zaraz, to jeszcze nie
koniec. Wyjrzałem za nim oknem, jak już wyszedł, i wiesz, co zrobił? Zaczął się uginać!
Nie zrozumiałam, co to znaczy, głównie dlatego, że w głosie męża brzmiała szczera zgroza.
- Jak to uginać? Elastyczny się zrobił?
- Pod ciężarem walizki. Tu nią wymachiwał, jakby była pusta i nic nie ważyła, a po wyjściu nagle
zaczęła mu cholernie ciążyć. Do warsztatu nie wchodził, paczka leży, co to ma znaczyć? Nic do niej
nie wkładał! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •