[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słowa, a zasługiwał tylko na najgorsze. Nie miała jednak
bogatego repertuaru przekleństw. Ten, którym dysponowała,
prędko wyczerpał się. Trzeba było dać inny wyraz swej
nienawiści.
- Ty po prostu chcesz znów mnie pocałować. To tylko masz w
głowie i o to przez cały czas ci chodzi. Więc dalej! Zmiało! Użyj
swej krzepy. Zmuś dziewczynę do...
- Zamilcz! - wykrzyknął i odepchnął ją od siebie.
- Ty niebezpieczna, mała kotko! Nie mam zamiaru dłużej
przypatrywać się jak sprawiasz same kłopoty. Jesteś w klubie
raz na zawsze skończona. Nie chcę cię tam nigdy więcej
widzieć!
- A jak niby wyobrażasz sobie to moje zniknięcie?- zapytała
zaczepno-agresywnym tonem. - Nie jesteś wszechmocny. Od
kilku tygodni mam status stałego pracownika. Nikt nie wyrzuci
mnie na jedno twoje słowo.
Jakiś rys okrucieństwa pojawił się na jego twarzy.
- Tak sądzisz? Wydajesz się zapominać o finansowym
wkładzie, jaki wniosłem do klubu. Na szczęście pieniądze coś
jeszcze znaczą.
- Nikogo nie można potępiać bez wysłuchania jego racji.
RS
79
- W porządku. Więc co. robiłaś w pokoju Gilesa o drugiej nad
ranem? Grałaś w szachy?
Sarkazm ten sprawił, że wręcz przestała nad sobą panować.
- Nie twój interes! Nie zasługujesz nawet na wyjaśnienie.
Wyrzuciwszy to z siebie, odwróciła się na pięcie i
wymaszerowała z pokoju.
Z nastaniem dnia, punktualnie o ósmej, pukała do pokoju 322.
Mimo krańcowego fizycznego wyczerpania, przez całą noc nie
zmrużyła oka. Natomiast Giles musiał chyba spać jak zabity,
gdyż otworzył drzwi dopiero po dobrych kilku minutach
dobijania się. Stał z dłonią na czole i z ustami rozdziawionymi
na oścież w ziewaniu.
- Jak noga? - zapytała Davina, przestępując próg.
- Noga niezgorzej, głowa zle - jękliwie zamruczał.
- Kto pije, ten ma kaca. A teraz pokaż mi to cudo. Chcę
zdążyć na śniadanie.
Powtórzyła zabieg, kazała mu się przejść, a widząc, że prawie
już nie utyka, spakowała torbę i powróciła do siebie. Zabrała ze
swego pokoju resztę bagażu i zniosła go do recepcji. Zamiast
jednak skierować się teraz do sali restauracyjnej, opuściła hotel i
wolnym krokiem zaczęła iść w kierunku centrum miasta.
Był piękny, rześki, niedzielny poranek. Na ulicach było
niewielu przechodniów, a samochody stały wciąż na parkingach.
Z pobliskiego kościoła dobiegały dzwięki dzwonu. Pod
wpływem jakiegoś wewnętrznego impulsu Davina skierowała
się w tamtą stronę. Kościół stał pośród bezlistnych drzew
niewielkiego parku. Zauważyła drewniane ławki i na jednej z
nich usiadła, z rękami wciśniętymi w kieszenie płaszcza.
Znajdowała się w oazie ciszy i spokoju. Równocześnie w jej
wnętrzu szalała burza. Miała do rozwiązania problem, z którym
borykała się przez całą noc. Problem Maxa.
Spojrzała w niebo na blade zimowe słońce i zamknęła oczy.
Kiedykolwiek ona i Max spotykali się, trzaskały iskry i
dochodziło do kłótni. Byli jak dwa magnesy, które zarazem
RS
80
odpychają się i przyciągają. Max pożądał jej, trzymając
równocześnie swą żądzę na wodzy. Raz tylko wydarzyło się, że
pozwolił, by Davina stała się świadkiem jego słabości. Czyż
wobec tego można było się dziwić, że znienawidził ją?
Co zaś jej się tyczy... Zawahała się. Nie była zdolna na
chłodno analizować własnych uczuć. Zresztą nie w uczuciach
tkwiła istota problemu, lecz w pytaniu, czy w sytuacji, jaką
stworzył Max, ona może nadal pracować z Roversami? To była
dobra praca i nie chciała jej stracić, ale ostatniej nocy
przekonała się, że cena, jaką płaci, stała się zbyt wysoka.
Podniosła się z ławki czując ulgę zmieszaną ze smutkiem.
Problem był rozwiązany, decyzja została podjęta.
W poniedziałek pójdzie do sekretarza klubu i powie mu, że
odchodzi. Rezygnacja z pracy była jedynym słusznym
rozwiązaniem, jeśli miała zachować względny spokój ducha i
uniknąć jakichś dalszych nieprzewidzianych konsekwencji.
Oczywiście, Max uzna to za swój triumf i w jakimś sensie
będzie miał ragę. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać
od niego jak najszybciej i jak najdalej. Musi zacząć nowe życie i
wyrzucić z pamięci ostatnie kilka miesięcy.
Kiedy wróciła do hotelu, autokar już czekał. Była jedną z
pierwszych osób, które zajęły miejsca. Torby położyła na
siedzeniu obok. Rozpostarła kupioną w drodze powrotnej gazetę
i za płachtą papieru ukryła swoją pobladłą, znękaną twarz.
Wszyscy uszanowali jej wyraznie zaznaczoną wolę samotności i
skupienia.
Mimo że w poniedziałek piłkarze mieli dzień wolny, Davina
poszła do klubu, aby porozmawiać z sekretarzem. Okazało się,
że on również wziął jednodniowy urlop.
Nie wiedząc, co ze sobą począć, rozbita i przygnębiona,
zeszła na dół do gabinetu fizykoterapii. Usiadła przy biurku i
zaczęła sporządzać listę zakupów, koniecznych dla uzupełnienia
braków. Było zdumiewające ile bandaży, plastrów, kremów i
środków znieczulających zostało zużytych przez-pierwsze
RS
81
cztery miesiące sezonu piłkarskiego. Na chwilę dała się ogarnąć
fali wielkiego smutku, zaraz jednak wzięła się w garść i
przystąpiła do sprzątania. Zegar na ścianie wskazywał dokładnie
południe, kiedy odkładała ścierkę, szufelkę i szczotkę.
Ktoś zapukał do drzwi.
Wszedł Max.
Davina pobladła i odruchowo cofnęła się za leżankę.
- Powiedziano mi w biurze - rzekł zamykając drzwi - że
szukałaś sekretarza. A może ja mógłbym go zastąpić?
- Myślę, że mógłbyś - odparła z martwą twarzą i podeszła do
biurka. Wyjęła z leżącej na nim torebki zaklejoną kopertę i
podała ją Maxowi. - Proszę, czytaj.
Słyszała, jak wyjmuje list, i słyszała ciszę towarzyszącą
lekturze. Cisza ta trwała całą wieczność, zbyt długo, jak na takie
kilka zdań, w których zawarła swą prośbę o zwolnienie. A
potem usłyszała charakterystyczny szelest zgniatanej w dłoniach
kartki papieru. Uniosła zdumione oczy i stwierdziła, że na tym
nie poprzestał. Darł teraz list na drobne kawałki.
- Dlaczego?
- Rozmawiałem dziś rano z Gilesem - powiedział szorstkim
głosem. - Wyjaśnił mi powód twojej nocnej wizyty.
Zmarszczyła czoło, próbując uporządkować myśli.
- A skąd w ogóle ten pomysł, żeby rozmawiać z nim na ten
temat?
- Chciałem go ostrzec przed tobą. Ale gdy tylko zorientował
się, o co mi chodzi, natychmiast powiedział mi o swojej nodze.
- Oczywiście, nie uwierzyłeś mu? - zapytała z pełną goryczy,
wzgardliwą ironią. - Podważa to przecież twoją opinię o mnie.
Zacisnął usta.
- Myślę, że w pełni zasługuję na tego rodzaju wyrzuty.
Przepraszam, pomyliłem się - rzekł niemal opryskliwie.
Była pewna, że padną dalsze słowa, on jednak tylko skinął
sztywno głową i odwrócił się ku wyjściu. Poczuła
RS
82
niepohamowaną wściekłość. Skoczyła ku niemu i chwyciła go
za rękaw marynarki.
- Więc tyle tylko pan raczy powiedzieć? Krótkie
przepraszam" ma załatwić sprawę? Ale nie załatwi! Zarzucałeś
mi niekompetencję, interesowność w kontaktach z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]