[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sprytnie pomyślane. - Przeniosła dłoń z jego karku na włosy. -
Trzymasz jedną na wypadek nagłej potrzeby? - zakpiła.
- Tak. A na górze mam nawet całe pudełko. Nigdy nie wiesz, kiedy jakaś
gorąca dziewczyna ma zamiar cię opętać.
Przechyliła głowę, przyglądając mu się przez moment.
- Mężczyzni żyją w stanie permanentnego optymizmu, prawda?
- Oczywiście. I czasami to się opłaca. Uśmiechnęła się.
- A więc zamierzasz użyć tego zabezpieczenia, czy tylko będziesz o tym
mówił?
- Zamierzam go użyć. - Zciągnął bokserki i w tym samym czasie rozerwał
zębami opakowanie prezerwatywy.
- Chcesz zostać tutaj czy wrócić na sofę? Rozejrzała się wokół, zanim
spojrzała na niego.
- Tutaj. - Przywarła do niego. - Teraz. Szybko. Poruszali się razem w
odwiecznym rytmie kochanków,
a krew pulsowała im w żyłach. Trzymała go mocno w ramionach, z
nogami owiniętymi wokół niego, starając się przyjąć go jak najgłębiej.
Miękkie sprężyste włosy pokrywające jego tors ocierały się o jej piersi.
Jęcząc z rozkoszy, przygryzała jednocześnie płatek jego ucha. Z każdym
ruchem jego bioder czuła narastające napięcie.
- Szybciej, Connor. Proszę. -Tak.
Po chwili zaczęły po niej spływać fale najintensywniejszej przyjemności,
jakiej kiedykolwiek doświadczyła. Dreszcze wstrząsające jej ciałem
trwały bez końca, dopóki i on nie osiągnął spełnienia.
Koniuszki jej palców kreśliły jakieś niezrozumiałe wzory na jego
spoconych plecach, a na ustach błąkał się uśmiech.
Connor uniósł głowę i spojrzał na nią z widoczną w jego
ciemnobrązowych oczach satysfakcją.
- Zmiejesz się - zauważył.
- Wiem.
- Wyglądasz fantastycznie. - Odgarnął jej włosy z czoła. -1 czuję się
fantastycznie. - Po chwili poczuła, że on
staje się ponownie gotowy. - Ty też - powiedziała. Uniósł jedną brew do
góry.
- Znowu?
- Jestem gotowa, jeśli i ty jesteś. - Podniósł ją ze stołu i nie rozłączając się
z nią, obrócił się i wyszedł z kuchni.
- Gdzie teraz idziemy?
- Na górę po następną prezerwatywę. I tym razem możemy zrobić to w
łóżku.
- Mmm, kochać się w łóżku. Jakaż to nowatorska myśl. Zachichotał.
- Nie bądz taka sarkastyczna. Gdybyś się tak nie spieszyła, mogliśmy tak
zrobić i za pierwszym razem.
- No, pewnie. Obwiniaj biedną, bezbronną nagą kobietę, którą taszczysz
ze sobą jak worek ziemniaków.
Sekundę pózniej trzasnął nogą o mebel i zaklął. Teraz ona się zaśmiała.
- Co z nogą?
- Będę żył - odpowiedział przez zaciśnięte zęby, pocierając z
roztargnieniem bolące miejsce.
- Potrzebujesz latarki? - spytała.
- Lepiej bądz cicho, bo muszę się skoncentrować przy wchodzeniu na
górę.
- Nie powiem już ani słowa - obiecała szeptem. Potarła wargami jego
kość policzkową, a następnie wzięła do ust płatek jego ucha i ścisnęła go
lekko zębami. Burknął coś i znów się potknął.
- Zabiję się przez ciebie - zrzędził. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego
sprawę.
Uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała. W końcu przyrzekła, że
będzie cicho.
Na szczycie schodów potknął się ponownie, upuszczając ją na podest i
lądując na niej. Jego ciało przykryło ją szczelnie. Całował ją, uwalniając
każdy gram namiętności i frustracji, jaka w nim narosła w ostatnich kilku
minutach. Kiedy się od niej oderwał, oboje ciężko oddychali.
- Dość - powiedział, ześlizgując się z niej.
Jęknęła z rozczarowania, że nie czuje go w sobie, ale on zagarnął ją w
swoje ramiona i poprowadził do sypialni.
Gdy się znalezli w środku, położył ją na łóżku, a sam poszedł do szuflady
po nową paczkę prezerwatyw.
Po chwili wrócił do niej.
- No to gdzie skończyliśmy?
- Dokładnie w tym miejscu.
Delikatnie odwrócił ją na plecy i poczuł pod sobą jej smukłe ciało. Miał
wrażenie, że pożądanie zaraz go rozsadzi. Poruszył się gwałtownie i
wszedł w nią, a ona krzyknęła przenikliwie, wołając jego imię.
Beth zdawało się, że jej umysł uwolnił się od wszystkiego oprócz myśli o
Connorze. Wypełniało ją pożądanie. Jej ręce i nogi oplatały go mocno,
jakby już zawsze mieli tak trwać. Czuła, że staje się częścią niego, gdy
poruszali się, znajdując wspólny rytm. A gdy tak płynęli unoszeni falą
rozkoszy, Beth obawiała się, że serce wyskoczy jej z piersi.
Dostała to, czego zawsze pragnęła: jedną noc z Connorem Riordanem.
Wszystko mogło się rozpłynąć jak poranna mgła, ale dziś wieczorem on
był jej.
Może godzinę pózniej Beth zamrugała powiekami. W pokoju ciągle było
ciemno, chociaż zapowiedz świtu wdzierała się już do pokoju. Deszcz
ustał w ciągu nocy i Beth leżała długie minuty bez ruchu, wsłuchując się
w śpiew ptaków. Przytuliła się plecami do Connora, a jego ramię
obejmowało ją w talii. Było jej ciepło, czuła się bezpiecznie i chciała,
żeby tak było już zawsze. Jakaś jej cząstka pragnęła obudzić go
pocałunkiem i delikatną pieszczotą, ale wiedziała, że nie może tego
zrobić. Pozwoliła sobie tylko na jedną noc i ta noc właśnie minęła.
Najwyższa pora, żeby się zdystansowała do wszystkiego, co się wiąże z
Connorem, i czym szybciej to zrobi, tym szybciej wszystko wróci do
normalności.
Delikatnie wysunęła się z jego objęć, przesunęła na swoją stronę łóżka, a
potem wstała. Przeszła na palcach do swojej sypialni i ubrała się w to, co
znalazła pod ręką.
Były to dżinsy i bawełniany T-shirt, w którym malowała wczoraj ściany.
Skorzystała z łazienki, po czym miała zamiar zejść na dół i przygotować
kawę, ale kiedy przechodziła obok pokoju dziecięcego, zwabiły ją słabe
promienie porannego słońca przebłyskujące przez firanki w oknach i
rozlewające się na odnowionej podłodze. Nawet bez mebli pokój był
piękny. Była pewna, że się spodoba Nickowi i Karen. Każde dziecko
byłoby szczęśliwe, dorastając w takim pokoju, szczególnie jeśli będzie
wiedziało, że jego ciotka i wujek włożyli tyle serca i miłości w jego
urządzenie.
Ale dlaczego oglądanie świeżej farby i nierozwiniętych rolek szlaczków
w zwierzątka morskie tak ją zasmuciło? Weszła do środka. Wyobraziła
sobie pokój dziecięcy, kiedy już będzie całkowicie umeblowany, będą w
nim stały łóżeczko, stolik do przewijania i fotel bujany. A może nawet
koszyk dla noworodka, gdy dziecko będzie jeszcze bardzo malutkie,
zaraz po urodzeniu.
Wyobraziła sobie brata i jego żonę zabierających maleństwo ze szpitala
do domu, Nicka kołyszącego śpiącego malucha i Karen karmiącą piersią.
I nagle to nie była Karen kołysząca jej bratanicę czy bratanka. To była ona
kołysząca własne dziecko. Dziecko jej i Connora.
Nigdy go nie widziała. Poroniła we wczesnym okresie ciąży. Nie miała
jednak problemu z wyobrażeniem sobie każdego szczegółu, każdego rysu
twarzy. Mały nosek, pucołowate policzki, usta jak pączek róży.
Szloch wydarł jej się z gardła i oparła się plecami o ścianę, czując, jaką
poniosła stratę. Zakryła usta ręką i zsunęła się na podłogę, a łzy
strumieniem popłynęły jej po twarzy.
Aatwo mogła przewidzieć, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nie
straciła dziecka. Gdyby wtedy, kiedy zaszła w ciążę, znalazła odwagę i
powiedziała Connorowi, że będą rodzicami. Wzięliby ślub i zamieszkali
gdzieś w Crystal Springs. Byliby szczęśliwi. Ona zrobiłaby dyplom z pra-
wa albo zostałaby w domu i opiekowała się potomstwem i domem.
Wiodłaby życie wypełnione odwożeniem dzieci do szkoły, gotowaniem
obiadów i wyprawianiem przyjęć urodzinowych.
Jej życie w Los Angeles było pełne sukcesów i nawet szczęśliwe,
wiedziała jednak, że prawdziwe szczęście mogła znalezć tylko we
własnym domu, jako żona i matka.
I tylko z Connorem i jego dziećmi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]