[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Westchnęła i zapadła w sen.
Obudziło ją gwałtowne szarpnięcie. Rozejrzała się, przypominając sobie,
gdzie się znajduje. Była sama; słabe światło sączyło się przez okrągłe okno.
Francja!
Próbowała odsunąć kołdrę, nie mogła.
W następnej sekundzie jacht przechylił się dramatycznie, zawisł na moment
w bezruchu, a potem z głośnym chlustem uderzył w lustro wody.
To właśnie ją obudziło. Ciągnąc za kołdrę, zdała sobie sprawę, e Sebastian
otulił ją szczelnie, eby nie wypadła z łóka. Jacht przechylił się znowu, a ona w
końcu się wydostała - musiała przytrzymać się ramy, by siła nie zrzuciła jej na
podłogę.
Ubrała się szybko w sukienkę, desperacko próbując utrzymać się na nogach.
Klęła pod nosem. Po francusku.
Opuściła kabinę i wyjrzała na pokład. Spojrzała na morze i zabrakło jej słów.
Ciemne, niemal czarne niebo przecinały błyskawice; białe grzywy fal
przetaczały się nad dziobem. Morze kipiało, ale mimo białej piany, wzburzonej
przez szalejący wiatr, widziała w oddali białe klify i zabudowania u ujścia
jakiejś rzeki.
Sacre dieu - wydusiła w końcu. Bała się puścić relingu; stała twarzą do
-
dziobu, podczas gdy mostek i ster znajdowały się na rufie. Fale uspokoiły się
nieco, a ona nabrała powietrza i wyszła na pokład. Kilka niepewnych kroków
i znalazła się tu przy burcie. Spojrzała na rozszalałe morze.
Zobaczyła nadchodzące kolejne fale. Pierwsza uderzyła w burtę; jacht
przechylił się na bok. Helena złapała się drewnianego pachołka i trzymała się
kurczowo.
Pokład był ju mokry. Kiedy uderzyła druga fala, Helena czuła, e traci grunt
pod stopami.
Rozejrzała się wokół, z przeraeniem zdając sobie sprawę, e jest tak mała, e
fala mogłaby ją zmyć z pokładu. Nadal trzymała się kurczowo, ale trzecia fala
szarpnęła statkiem na tyle, e palce zaczęły się ślizgać po mokrym drewnie.
Krzyknęła głośno i w odpowiedzi usłyszała przekleństwo.
Zanim zdąyła nadejść kolejna fala, a palce całkiem straciły oparcie, ktoś
podniósł ją z pokładu. Poczuła twardą pierś Sebastiana, jego ramię oplotło się
wokół jej talii, przyciskając do siebie. Trzymał się liny, czekając a jacht
odzyska równowagę po kolejnym uderzeniu.
Kiedy to się stało, rzucił się w stronę włazu i wepchnął ją do środka. Nie
znała wielu angielskich przekleństw, ale z tonu jego głosu mogła wywnio-
skować, e jest wściekły.
Przepraszam. - Odwróciła się, kiedy postawił ją na nogi.
-
W niebieskich oczach palił się ogień, usta zaciśnięte były w wąską kreskę. -
Zapamiętaj raz na zawsze. Zgodziłem się ratować twoją siostrę, zgodziłem się
nawet, byś ze mną pojechała, wbrew mojej woli. Jeśli nie potrafisz zadbać o
własne bezpieczeństwo, kiedy na pięć minut znikasz mi z oczu, mogę zmienić
zdanie.
Zrozumiała, podniosła ręce w obronnym geście. - Powiedziałam, e jest mi
przykro. Nie zdawałam sobie sprawy, e... - W ruchu rąk zawarła cały charakter
sztormu. - Nie moemy dobić do portu?
Zawahał się, jego rysy złagodniały. Gwałtowny podmuch wiatru sprawił, e
przez otwarty właz chlusnęła woda, prosto na jego głowę. Mruknął gniewnie,
zawrócił i zatrzasnął pokrywę. Potrząsnął głową, wokół rozprysły się krople. -
Do kabiny -powiedział, wskazując ręką.
Posłuchała. Będąc ju w środku, ruszyła w stronę niewielkiego kredensu
przyśrubowanego do ściany, zdjęła z wieszaka ręcznik i wyciągnęła rękę w stro-
nę Sebastiana.
Zdąył go wziąć zanim przyszła następna fala i rzuciła ją w jego objęcia.
Złapał ją, trzymając mocno. Poczuła napięcie, tłumiony gniew. W końcu
westchnął, a mięśnie rozluzniły się. Pochylił głowę.
Nigdy więcej nie rób takich głupstw. Podniosła głowę i napotkała jego
-
spojrzenie. Zobaczyła cierpienie w jego oczach, lęk, którego przed nią nie
krył. Podniosła rękę i dotknęła policzka. - Dobrze.
Wyprostowała się i pocałowała go w usta. Ogarnęła ich słodka niemoc, ale po
chwili podniósł głowę i zaniósł ją do łóka. Usiadła, a on patrzył w okno,
wycierając ręcznikiem mokre włosy.
Nie powtórzyła pytania, czekała tylko.
Przy takim sztormie nie moemy dobić do brzegu. Jesteśmy pod wiatr.
-
Tyle się akurat domyśliła. Nie dawała za wygraną.
A nie moemy popłynąć z wiatrem i spróbować dobić gdzie indziej?
-
Nie bardzo. Wiatr jest na tyle silny, e wyrzuci nas na skały. Poza tym -
-
pokiwał głową w stronę okna - to Saint Mało. To najbliszy, najdogodniejszy
port. Jak tylko znajdziemy się na lądzie, potrzebujemy jednego dnia, by
dostać się do Montsurs. -Spojrzał w jej stronę. - A stamtąd ju blisko do le
Roc, prawda?
Pół godziny drogi, nie więcej.
-
No właśnie. Te sztormy nigdy nie trwają długo. Ju prawie południe.
-
Co takiego? - zdumiała się. - Sądziłam, e dopiero świta.
-
Potrząsnął głową. - O świcie byliśmy dopiero na północ od wysp. Burza
rozszalała się, jak wpłynęliśmy do zatoki. - Rzucił ręcznik na łóko i usiadł.
Uwaasz, e lepiej poczekać, a burza ucichnie?
-
Pokiwał głową, dodając po chwili: - Wiem, e się niecierpliwisz, ale musimy
rozwayć kady następny krok.
Ze względu na Louisa?
-
Owszem. Jak tylko zorientuje się, e wyjechaliśmy, będzie wiedział co robić.
-
Pojedzie do Dover i wsiądzie na statek do Calais. Sztorm go raczej nie
dotknie.
Wzięła Sebastiana za rękę. - Ale potem będzie musiał jechać drogami do le
Roc, co zwolni jego tempo.
Zgadza się. Dlatego uwaam, e nie warto ryzykować. Najwcześniej mógł
-
opuścić Somersham zaledwie kilka godzin temu. Nie wcześniej, przy tak
licznej grupie osób, którym zaleało, by go zatrzymać.
Zamyśliła się i westchnęła po chwili. - A więc mamy czas. - Spojrzała na
Sebastiana. - Masz rację, powinniśmy poczekać.
Oddał spojrzenie, a potem dotknął ręką jej twarzy. - Zaufaj mi, mignonne.
Ariele jest bezpieczna.
Ufała mu - całkowicie i bezgranicznie. I w głębi serca była przekonana, e
Ariele będzie bezpieczna. Razem zrealizują swój plan; oboje byli tak zde-
terminowani, e nie wyobraała sobie, by mógł się nie powieść.
Czekali, godziny mijały i pojawiło się kolejne zmartwienie. Sebastian jest
Anglikiem, jeśli więc Fabien mu udowodni, e porwał francuską arystokratkę z
rąk jej prawnego opiekuna, moe się to zle skończyć.
Czy tytuł i nazwisko zdołają go ochronić?
Czy cokolwiek uchroni go przed zemstą Fabiena, jeśli wpadnie w jego ręce?
Dyskusja, jaką przyjąć taktykę podczas podróy lądem do le Roc, nie poprawiła
jej nastroju.
Phillipe zjadł z nimi lunch. Podał go chłopiec pokładowy, który oddalił się na
znak dany przez Sebastiana, zamykając za sobą drzwi.
Sądzę, e najlepiej będzie, jeśli ju teraz zastanowimy się, jaki jest oficjalny
-
cel naszej podróy. Ty - powiedział Sebastian, wskazując na Phillipe'a -
będziesz potomkiem szlacheckiego rodu.
Phillipe słuchał uwanie. - Którego?
Proponuję ród Villandry. Jeśli ktoś zapyta, nazywasz się Hubert de
-
Villandry. Majątek twoich rodziców ley w...
Garonne. - Phillipe uśmiechnął się. Byłem tam kiedyś.
-
Bon. - Zatem będziesz wiarygodny, jeśli będzie taka potrzeba. - Sebastian
-
spojrzał na Helenę, machając ręką. - Nie ebym się spodziewał jakichś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]