[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Abu billa Beni, który nas zaprowadzi do Bab el Ghud. Na to ściągnęły się ponuro brwi
Hassana.
Kim jest ten Tebu, że chce znać drogę lepiej, niż Hassan Wielki, którego wszystkie
dzieci pustyni nazywają Dżezzar bejem, dusicielem ludzi? Jaka matka go urodziła i ilu
poprzedziło go ojców? Niechaj sobie pójdzie, gdzie mu się podoba, sidi. Ja zaprowadzę cię do
Bab el Ghud i bez niego. Popatrz na jego włosy, policzki i usta; czy to prawdziwy potomek
Izmaila, syna praojca Abrahama?
Tebu patrzył mu w oczy ze spokojnym uśmiechem.
Nazywasz się Hassan el Kebihr i Dżezzar bej? Ucho mego dżemela nie słyszało jeszcze
nigdy tych imion. Jak się nazywa twój szczep?
Jestem Kabaszi z terkah en Nurab. My zabiliśmy panterę i żonę pantery, oraz assaid
beja, a kogo ty zabiłeś? Jesteś ojcem bez synów i Tebu bez odwagi. Ja poprowadzę sidi, a ty
możesz się trzymać ogona mego wielbłąda!
Tebu nie stracił równowagi i po tej obeldze.
Jak ci na imię? spytał.
Ono większe, niż liczba twoich krewnych i dłuższe od twojej pamięci. Nazywam się:
Hassan Ben bulfeda Ibn Haukal al Wardi Jussuf Ibn Abul Foslan Ben Ishak al Duli.
No, dobrze Hassanie Ben Abulfeda Ibn Haukal al Wardi Jussuf Ibn Abul Foslan
Ben Ishak al Duli, zsiądz ze swego dżemela, bo mam ci coś powiedzieć!
Zsiadł, wydobył nóż i usiadł w piasku.
Arabski pojedynek! Spodziewałem się tego i dlatego pozwoliłem na tę sprzeczkę.
Wiedziałem, że Wielkiego Hassana czeka upokorzenie. Ten, zobaczywszy, co mu grozi,
odpowiedział:
Kto ci pozwolił zsiąść z wielbłąda? Czy nie wiesz, że tu tylko sidi ma prawo
rozkazywać? Jemu zaś pilno do Bab el Ghud.
Pozwalam wam zsiąść, Hassanie odrzekłem jesteś dzielnym Kubaszi en Nurab i
masz ostry nóż; broń więc swego honoru!
Ależ nam szkoda czasu, sidi; cienie robią się coraz to dłuższe!
Dlatego zsiądz i śpiesz się!
Teraz nie mógł już nic innego uczynić. Zsiadł, zajął miejsce naprzeciwko Tebu i wyjął nóż.
Nie mówiąc ani słowa, Tebu odsunął szarawary z łydki, przyłożył do niej koniec noża i
wbił ostrze w ciało aż po nasadę. Następnie popatrzył spokojnie i z oczekiwaniem w oczy
Hassanowi.
Kabaszi, chcąc ratować swoją cześć, musiał się pchnąć tak samo. W ten sposób kaleczą
sobie dwaj walczący nieraz wiele mięśni, nie drgnąwszy nawet powieką przy tych bolesnych
zranieniach. Kto dłużej wytrzyma, ten zostaje zwycięzcą. Synowie pustyni uważają za hańbę
poddać się bólowi.
Hassan obnażył powoli łydkę i przyłożył do niej koniec noża. Skóra zagięła się, gdy lekko
spróbował wbić nóż. Lecz dusiciel ludzi, zmiarkował, że to boli. Zrobił więc okropną minę i
chciał już broń odjąć od ciała, kiedy nastąpiło intermezzo, na które był najmniej
przygotowany. Józef Korndorfer zsiadł był także, aby się pojedynkowi wygodnie przypatrzeć,
stanął tuż za Kubaszim, a gdy ten chciał wyrzec się pojedynku, pochyłu się i pod wpływem
złego humoru uderzył tak silnie pięścią w rękojeść noża, unoszącego się nad łydką, że ostra
stal wbiła się po jednej stronie łydki, a drugą wyszła.
Hassan zerwał się ze strasznym okrzykiem.
Na miłość Boga, ty drabie, czy zwariowałeś? Co tobie do mojej nogi? Czy to twoja
łydka, czy moja? Ty wszo, ty pchło, ty jeżu, ty ojcze jeża, ty stryju i wuju ojca jeża! Czy
pożyczyłem ci nogi, żebyś na mojej łydce pokazywał, jaki jesteś waleczny, ty giaurze, ty&
ty& ty Jussefe Koh er darb Ben Koh er darb Ibn Koh er darb el Kah el brunn!
Ten wybuch wściekłości był okropny, a ja mimo to roześmiałem się na widok olbrzyma,
który z nożem w łydce wykonywał najdziwaczniejsze skoki na jednej nodze i pomimo złości
nie odważył się porwać na Korndorfera.
Maszallah, wstydz się do głębi duszy, ty Dżezzar beju, ty dusicielu ludzi! odrzekł
Józef, który chciał Araba tylko lekko zadrasnąć, tymczasem z powodu tego, że był bardzo
silny, wbił mu nóż za daleko. Chodz tu, trzeba nóż wyjąć!
Pochwycił Kubaszego i z towarzyszeniem nowego ryku wyciągnął nóż z rany. Gdy Hassan
zobaczył krew, padł jak długi na ziemię, a powrócił do przytomności dopiero po owinięciu
rany. Widok własnej krwi wywarł na nim takie wrażenie, że głośny gniew ustąpił miejsca
milczącej złości.
Józef otrzymał oczywiście naganę, którą przyjął bez wielkiej skruchy, po czym ruszyliśmy
w dalszą drogę po tej szczególnej przerwie.
Zatrzymawszy się wieczorem między wydmami rozbiliśmy namioty, a po ułożeniu
posłania, nakarmiliśmy zwierzęta. Po skromnej wieczerzy, która składała się z garści mąki,
kilku daktyli i z kubka wody, udaliśmy się na spoczynek.
Postanowiłem, by każdy z nas kolejno czuwał. Hassan wyprosił sobie, jak zwykle, ostatnią
straż. Nadzieja rychłego spotkania się z Emerym zbudziła mnie wcześniej ze snu. Wstawszy,
wyszedłem z namiotu, aby z worka wziąć garść wody i umyć się.
Naraz uderzył mnie szczególny widok. Przy zdjętych ze zwierząt jukach siedział plecami
do mnie długi Kabaszi z ferkah en Nurab,, trzymając przy ustach baryłkę ze spirytusem. Ta
baryłka, owinięta troskliwie plecionką łykową, służyła mi do przechowywania okazów,
przeznaczonych do zbiorów przyrodniczych. Oprócz owadów znajdowały się tam wszelkiego
rodzaju płazy, żmije, traszki stepowe, żaby z birketów, a teraz siedział Hassan, prawdziwy
muzułmanin, rozkoszując się sosem, w którym te stworzenia pływały, jak gdyby się raczył
olimpijskim nektarem. Poznałem od razu, że nie była to pierwsza jego libacja, ponieważ
musiał dobrze podnosić baryłkę, aby jeszcze kilka kropel wysączyć przez dziurkę. Teraz
zrozumiałem, jakiego rodzaju było to obłąkanie, na które zdawał się cierpieć w ostatnich
czasach. Poczciwy Hassan po prostu upijał się nadmiernie.
Podszedłem skrycie do niego, uderzyłem go ręką po ramieniu. On upuścił ze strachu
baryłkę i zerwał się na równe nogi.
Co tu robisz?
Piję, sidi! rzekł zupełnie oszołomiony tą niespodzianką.
A co pijesz?
Ma el cat.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]