[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spotkałem. Czy mogłabyś powtórzyć to wszystko? Tym razem
wolniej?
No więc wygłosiłam ponownie swoje małe przemówienie,
tym razem wolniej, podczas gdy za moimi plecami ZpiÄ…cy sie­
dział za kierownicą z włączonym silnikiem. Wewnątrz ryczało
radio, a Zpiący śpiewał. Widocznie myślał, że przy zasuniętych
oknach samochód nie przepuszcza dzwięku.
Jakże się mylił.
Kiedy skoÅ„czyÅ‚am, ochroniarz powiedziaÅ‚ z lekkim uÅ›mie­
chem:
- Proszę poczekać, panienko.
Zaczął coś mówić do białego telefonu, ale nic nie słyszałam.
Sterczałam tam, żałując, że nie włożyłam cieplejszych rajstop,
bo nogi mi marzły w lodowatym wietrze wiejącym od oceanu
i zastanawiajÄ…c siÄ™, jak mogÅ‚am sÄ…dzić, że wpadÅ‚am na taki do­
bry pomysł.
Potem w mikrofonie rozległ się trzask.
- W porządku - odezwał się strażnik. - Pan Beaumont cię
przyjmie.
A potem, ku mojemu zdumieniu, wielka brama ze szpikul­
cami zaczęta się powoli rozsuwać.
- Och! - zawołałam. - O, mój Boże! Dziękuję! Dzięki...
Zdałam sobie nagle sprawę, że strażnik mnie nie słyszy, bo
nie mówiÄ™ do mikrofonu. PobiegÅ‚am do samochodu i szarp­
nęłam drzwiczki.
Zpiący, któremu przerwałam popis wokalno-gitarowy, urwał
raptownie z wyrazem zakłopotania na twarzy.
- Więc? - zapytał.
- Więc - powiedziałam, zatrzaskując za sobą drzwiczki. -
Wjeżdżamy. Wyrzuć mnie przed domem, dobrze?
- Jasne, Kopciuszku.
Jazda zabraÅ‚a nam jakieÅ› pięć minut. Nie żartujÄ™. Aż tak dÅ‚u­
go. Po obu stronach podjazdu rósł szpaler drzew. Zadrzewiona
aleja. Niesamowite. Domyślałam się, że za dnia musi pięknie
wyglądać. Czy było coś, czego mogło Tadowi Beaumontowi
brakować? Uroda, pieniądze, piękny dom...
Brakuje mu tylko mnie.
Zpiący zatrzymał samochód przy wyłożonej płytami drodze,
po której obu stronach wznosiły się ogromne palmy jak przed
Hotelem Polinezyjskim w Disney Worldzie. W gruncie rzeczy
cała ta posiadłość miała w sobie coś z Disneya. No, wiecie,
wielka, nowoczesna i jakby nieprawdziwa. Paliły się wszystkie
Å›wiatÅ‚a, a na koÅ„cu chodnika znajdowaÅ‚y siÄ™ gigantyczne szkla­
ne drzwi, za którymi kręcił się jakiś człowiek.
- W porządku. Jestem na miejscu. Dzięki za podwiezienie -
powiedziałam.
Zpiący popatrzył na światła, palmy i tym podobne.
- Jesteś pewna, że masz jak wrócić do domu?
- Jestem pewna - odparłam.
- Dobra. - WysiadajÄ…c z samochodu, sÅ‚yszaÅ‚am, jak mruk­
nÄ…Å‚:
- Nigdy przedtem nie dowoziłem tutaj pizzy.
RuszyÅ‚am szybko chodnikiem, uÅ›wiadamiajÄ…c sobie, kiedy ZpiÄ…­
cy odjechaÅ‚, ze skÄ…dÅ› dobiega szum oceanu, chociaż w ciemno­
ści za domem niczego nie dało się zobaczyć. Kiedy dotarłam
do drzwi, te otworzyły się na oścież, zanim zdążyłam poszukać
dzwonka, i JapoÅ„czyk w czarnych spodniach i czymÅ› w rodza­
ju białego fartucha skłonił się przede mną, mówiąc:
- Tędy, panienko.
Nigdy nie byłam w domu, w którym służba otwierała drzwi
- nigdy też nie zwracano się do mnie  panienko" - więc nie
wiedziałam, jak się zachować. Poszłam za nim do wielkiego
pokoju o ścianach z prawdziwej skały, po których spływała
prawdziwa woda, tworzÄ…c malutkie strumyczki i wodospadzi-
ki.
- Czy mogÄ™ zabrać pÅ‚aszcz? - zapytaÅ‚ JapoÅ„czyk, wiÄ™c zdjÄ™­
Å‚am go, ale zatrzymaÅ‚am torbÄ™, z której wystawaÅ‚ notes. Stara­
łam się dobrze odegrać swoją rolę.
JapoÅ„czyk skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ ponownie i powiedziaÅ‚ jak poprzed­
nio:
- Tędy, panienko.
Poprowadził mnie w stronę rozsuwanych szklanych drzwi,
wychodzących na długie patio, gdzie znajdował się olbrzymi,
turkusowy w sztucznym Å›wietle, basen. Jego powierzchnia pa­
rowaÅ‚a. Przypuszczam, że byÅ‚ podgrzewany. Na Å›rodku wzno­
siły się fontanna oraz skała, z której tryskała woda, a wokół
rosÅ‚y rozmaite roÅ›liny, drzewa i krzewy hibiskusa. Bardzo przy­
jemne miejsce, pomyÅ›laÅ‚am, żeby spÄ™dzić popoÅ‚udnie po szko­
le w jednoczęściowym kostiumie od Calvina Kleina i sarongu.
Ponownie weszliÅ›my do budynku, do zaskakujÄ…co zwyczaj­
nego holu. W tym momencie mój przewodnik skłonił się po
raz trzeci, mówiąc:
- Proszę poczekać. - Po czym zniknął za jednymi z trojga
drzwi z boku korytarza.
ZastosowaÅ‚am siÄ™ do polecenia. ZastanawiaÅ‚am siÄ™, która go­
dzina. Nie noszę zegarka, bo każdy kolejny niszczył mi jakiś
zły duch. Nie zamierzałam jednak spędzić tutaj więcej niż parę
minut. Mój plan zakładał wejście, przekazanie wiadomości od
zmarÅ‚ej kobiety i wyjÅ›cie. PowiedziaÅ‚am mamie, że bÄ™dÄ™ o dzie­
wiątej, a już musiała być prawie ósma.
Bogacze. Nie obchodzÄ… ich cudze zobowiÄ…zania.
Wrócił Japończyk, ukłonił się i powiedział:
- Teraz ciÄ™ przyjmie.
Oho. Ciekawe, czy powinnam paść na kolana.
Powstrzymałam się. Zamiast tego weszłam przez jakieś
drzwi... i znalazÅ‚am siÄ™ w windzie. MaleÅ„kiej windzie z krze­
słem i stołem. Na stole stała nawet roślinka. Japończyk zamknął
mnie i byÅ‚am sama w pokoiku, który z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… siÄ™ poru­
szał. Czy poruszał się w górę, czy w dół - nie byłam w stanie
stwierdzić. Nad drzwiami nie byÅ‚o żadnego ekraniku z numer­
kami, które wskazywałyby na kierunek ruchu. Był tylko jeden
guzik...
Pokoik zatrzymał się. Kiedy sięgnęłam do gałki przy drzwiach.
ta się obróciła. Wyszłam z windy i znalazłam się w mrocznym
pokoju o oknach zasłoniętych wielkimi kotarami z aksamitu.
Stało w nim jedynie masywne biurko i ogromne akwarium,
jak również jedyne krzesło dla gości - najwyrazniej dla mnie -
przed biurkiem. Za biurkiem siedział jakiś człowiek. Na mój
widok uśmiechnął się.
- Ach - powiedział. - To musi być panna Simon.
7
ee... - bąknęłam. - Tak.
Nie mogłam stwierdzić tego na pewno, ze względu na
E
mrok panujÄ…cy w pokoju, ale mężczyzna za biurkiem byÅ‚ chy­
ba w wieku mojego ojczyma. Miał jakieś czterdzieści pięć lat.
NosiÅ‚ sweter i koszulÄ™ z koÅ‚nierzykiem, jak Bill Gates. BrÄ…zo­
we włosy wydawały się przerzedzone. Cee Cee się nie myliła:
z pewnością nie były rude.
Nie był ani odrobinę tak przystojny jak syn. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •