[ Pobierz całość w formacie PDF ]
urodzenia, przeglądajc archiwa prasowe i spisy ludności. Jest bardzo dobra.
- Dobra i piękna?
- Urody raczej byś w niej nie dostrzegła.
- Cieszę się - stwierdziła Tuppence - Wiesz, Tommy, teraz, kiedy posuwasz się w la-
tach, mógłbyś... mógłbyś wpaść na niebezpieczny pomysł i zatrudnić piękną asystentkę.
- Nie doceniasz swojego wiernego męża.
- Wszystkie moje znajome powtarzają mi, ze z mężem nigdy nic nie wiadomo.
- Masz niewłaściwe znajome - ocenił Tommy.
ROZDZIAA PITY
Rozmowa z pułkownikiem Pikeawayem
Tommy przeciął Regent's Park. Mijał ulice, którymi nie jezdził od lat. Pamiętał, że
kiedy jeszcze mieszkali z Tuppence koło Belsize Park, chodził po Hampstead Heath z psem.
który uwielbiał spacery i odznaczał się wyjątkowo upartą naturą. Po wyjściu z mieszkania
zawsze chciał skierować się w lewo drogą biegnącą do Hampstead Heath. Wysiłki Tuppence
lub Tommy'ego, by zmusić go do pójścia w prawo do dzielnicy handlowej, zazwyczaj speł-
zały na niczym. James, sealyham terrier o upartym charakterze padał swoim ciężkim, długim
jak parówka cielskiem plackiem na chodnik, wywalał na wierzch jęzor i przybierał minę
czworonoga zamęczanego przez swoich właścicieli głupimi rozkazami. Przechodzący obok
ludzie zazwyczaj nie mogli powstrzymać się od komentarza.
- Popatrz na tego ślicznego psiaka. Tego z białą sierścią. Wygląda zupełnie jak pa-
rówka, prawda? Ledwie dyszy, biedak. Ci jego właściciele nie pozwalają mu biegać, gdzie
chce. Wygląda na kompletnie wyczerpanego.
Tommy odbierał smycz od Tuppence i zdecydowanie ciągnął Jamesa w przeciwną
stronę do tej, w którą chciał iść pies.
- Och. Boże, nie mógłbyś go wziąć na ręce, Tommy? - powiedziała Tuppence.
- Co? Wziąć na ręce Jamesa? Jest za ciężki.
James zastosował sprytny manewr i zwrócił swój parówkowaty korpus tak. że znów
patrzył w stronę, w którą pragnął iść.
- Patrz, jaki biedny psiak, pewnie chce wracać do domu.
James ciągnął uparcie za smycz.
- No dobrze - rzuciła Tuppence. - Zrobimy zakupy pózniej. Chodzmy, musimy po-
zwolić Jamesowi iść tam, gdzie chce. Jest tak ciężki, że nie damy rady go zmusić.
James podniósł łeb w górę i pomachał ogonem.
- Najzupełniej się z wami zgadzam - zdawało się oznaczać to machanie. - Wreszcie to
do was dotarło. Idziemy. Cel: Hampstead Hcath. Jak zawsze.
Tommy zamyślił się. Miał adres miejsca, do którego zmierzał. Po raz ostatni odwie-
dził pułkownika Pikeawaya w Bloomsbury. Mały, zagracony pokoik wypełniony dymem.
Dotarł pod właściwy adres i stanął przed małym, nie wyróżniającym się niczym domem,
zwróconym w stronę wrzosowisk niedaleko miejsca urodzenia Keatsa. Mimo to nie wydawał
się szczególnie artystyczny czy interesujący.
Zadzwonił do drzwi. Otworzyła je stara kobieta, ściśle odpowiadająca jego wyobraże-
niu o tym, jak powinna wyglądać wiedzma: miała szpiczasty nos i podbródek. które niemal
stykały się ze sobą. a do tego wrogie spojrzenie.
- Czy mogę zobaczyć się z pułkownikiem Pikeawayem?
- Nie dam za to głowy - powiedziała wiedzma.
- Nazwisko?
- Nazywam się Beresford.
- A tak. Coś wspominał.
- Mogę zostawić samochód przed domem?
- Na chwilę może być. Nie kręci się tu za wielu policjantów. I nie ma żółtych linii.
Lepiej niech go pan zamknie. Nigdy nic nie wiadomo.
Tommy spełnił polecenie i wszedł za starą kobietą do domu.
- Piętro wyżej - rzuciła.
Już na schodach czuć było silną woń tytoniu. Czarownica zastukała w drzwi, wsadziła
głowę do pokoju i powiedziała:
- To pewnie ten dżentelmen, którego chciał pan widzieć. Mówi, że pan się go spo-
dziewa.
Cofnęła się i Tommy wkroczył do zapamiętanego wcześniej królestwa dymu, który
niemal natychmiast zmusił go do kaszlu i gwałtownego łapania oddechu. Wątpił, żeby pa-
miętał pułkownika Pikeawaya, oczywiście poza kłębami tytoniowego dymu. W fotelu spo-
czywał bardzo stary mężczyzna. Mebel byt w dość opłakanym stanie, w jego poręczach ziały
wypalone papierosami dziury. Kiedy Tommy wszedł, mężczyzna popatrzył na niego przeni-
kliwie.
- Proszę zamknąć drzwi, pani Copes - rozkazał. - Nie chcemy przecież, żeby dostało
się tu zimne powietrze.
Tommy sądził, że tego właśnie pragnęli, lecz oczywiście nie mógł się sprzeciwić -
tylko wdychać dym i wkrótce skonać, jak ocenił.
- Thomas Beresford - powiedział z uwagą pułkownik. - No, no, kiedy ostatnio cię wi-
działem?
Tommy nie potrafił podać dokładnej daty.
- Bardzo dawno temu - stwierdził pułkownik. - Przyszedłeś tu z... jak mu tam było?
No, nieważne, każde nazwisko jest dobre. Róża przy innym imieniu pachniałaby równie słod-
ko. To mówiła Julia, prawda? Czasem Shakespeare kazał im pleść kompletne głupstwa.
Oczywiście, nie mógł nic na to poradzić, skoro był poetą. Sam nigdy nie przepadałem za Ro-
meo i Julią. Te samobójstwa w imię miłości! Wez pod uwagę, że jest ich całkiem sporo, na-
wet w dzisiejszych czasach. Siadajże, mój chłopcze, siadaj.
Tommy'ego zaskoczyło nieco to, że nazwano go chłopcem", lecz skorzystał z zapro-
szenia.
- Mam nadzieję, że nie będzie to panu przeszkadzało - powiedział, zdejmując stos
książek z jedynego wyglądającego w miarę stabilnie krzesła.
- Nie, nie, zrzuć je na podłogę. Próbowałem coś w nich znalezć. No, no, cieszy mnie
twój widok. Wyglądasz trochę starzej, ale całkiem zdrowo. Chorujesz na serce?
- Nie - odparł Tommy.
- Zwietnie! Zbyt wielu ludzi cierpi na chorobę wieńcową lub nadciśnienie. Za dużo
pracują. W tym rzecz. Biegają w kółko i powtarzają wszystkim, jak bardzo są zajęci i że świat
nie poradzi sobie bez nich, tak bardzo są ważni. Czujesz to samo? Pewnie tak.
- Nie - zaprzeczył Tommy. - Nie czuję się zbyt ważny. Czuję... cóż. czuję, że obecnie
naprawdę chciałbym odpocząć.
- Wspaniała myśl - ocenił pułkownik Pikeaway.
- Problem w tym, że jest zbyt wielu ludzi, którzy ci na to nie pozwolą. Co skłoniło cię,
żeby osiedlić się tam, gdzie teraz mieszkasz? Zapomniałem nazwy miejscowości. Możesz mi
ją przypomnieć?
Tommy podał mu swój adres.
- A tak, tak, w takim razie dobrze zaadresowałem kopertę.
- Tak, otrzymałem pański list.
- Jak rozumiem, widziałeś się z Robinsonem. Wciąż jest na fali. Gruby jak zawsze i
równie bogaty albo nawet jeszcze bogatszy. Wie wszystko w tej dziedzinie. To znaczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]