[ Pobierz całość w formacie PDF ]
należącej kiedyś do Oczki i pamiętała, że w 1903 roku Oczko darował ją Kocherowi, a w
kilkanaście lat pózniej Ernest Bromberg został zięciem Kochera - być może, śledztwo w
sprawie morderstwa cyrkówki potoczyłoby się po zupełnie innych torach.
Ciemnowiśniowa laseczka zdradziła więc już swą trzecią tajemnicę - zagadkę śmierci
Anieli Porębskiej, woltyżerki. Otworzył się jakby trzeci rozdział opowiadania o laseczce i w
Henryku odżyła nadzieja, że stanie się autorem interesującej relacji dla tygodnika. Czy nie
należało jeszcze raz zawierzyć rotmistrzowi i odszukać na Starym Cmentarzu grób Anieli
Porębskiej? Ozdobiony fotografią grobu artykuł byłby na pewno o wiele bardziej
przekonywający.
Tak myśląc złożył komplety gazet i odstawił je na półkę. Właśnie wtedy weszła do
archiwum Julia.
- Przepraszam cię, Henryku - powiedziała. - Marek wyjaśnił mi nasze
nieporozumienie. Nie mam już do ciebie żadnych pretensji. Bardzo mi przykro, że tamta pani
rzeczywiście została zamordowana.
Lecz nie było jej przykro - w głosie Julii brzmiała radość i nawet jakby triumf. Henryk
udał jednak, że tego nie spostrzega, i opowiedział jej o dopiero co wyczytanej w gazetach
tragicznej śmierci Zazy, zamordowanej przez Ernesta Bromberga.
6 czerwca, rano
Następnego dnia do redakcji tygodnika zawitał reporter Kobyliński z łódzkiego
Echa". Nigdy nie darzył Henryka specjalną sympatią, jak to zwykle bywa u dziennikarzy
codziennej gazety w stosunkach z pracownikami tygodników. Uważają - i słusznie - że
pracownikom tygodników żyje się łatwiej, mają więcej czasu na dopracowywanie swych
materiałów.
- Kolego Henryku - powiedział Kobyliński - redakcja zleciła mi opracowanie artykułu
o morderstwach pod Ozorkowem. Wracam prosto z Komendy Wojewódzkiej MO i od
prokuratora. Za godzinę chciałbym się wybrać na miejsce, gdzie dokonano mordu, i
porozmawiać z sąsiadami Butyłłów. Postanowiłem jednak tym razem odstąpić nieco od
zwykłego u nas powtarzania za milicją każdego sądu i opinii. Byliście na miejscu mordu,
orientujecie się w tej sprawie, może nawet lepiej niż milicja.
- Co rozumiecie przez te słowa? - żachnął się Henryk. Kobyliński uśmiechnął się
przepraszająco:
- Naprawdę nie mam nic złego na myśli. Jak złośliwie wyrażał się o was Pakuła z MO,
próbujecie trochę na własną rękę rozwikłać tę historię. Pomyślałem więc, że zapewne macie
jakieś własne spostrzeżenia. Rad bym je skonfrontować z tym, co mi mówiła milicja. Jeżeli to
wam nie zrobi różnicy.
- Dobrze - zgodził, się Henryk, bo pomyślał, że rozmowa z Kobylińskim może mu
przynieść pożytek.
Zeszli do Klubu Dziennikarzy. Znalezli stolik na uboczu, zamówili kawę.
- Wydaje mi się - rzekł Henryk - iż konieczne będzie, abym opowiedział panu
wszystkie zdarzenia, które doprowadziły do zadziwiającej sytuacji, gdy znalazłem się w
domu zamordowanego i spałem w sąsiedztwie trupa pani Butyłło. Najpierw jednak chciałbym
dowiedzieć się od pana, jakie jest stanowisko milicji w tej sprawie.
Kobyliński kiwnął głową i znowu się uśmiechnął. Był teraz bardzo sympatyczny.
Henryk domyślił się, co go do niego skierowało. Echo" uważało Kobylińskiego za
przeciętniaka", zlecano mu co najwyżej wzmianki o pożarach. Chłopak był ambitny i
zapewne chciał się pokazać" przytaczając własną i odmienną od milicyjnej wersję
zabójstwa.
- Z początku milicja podejrzewała, że mordercą Butyłły - zaczął Kobyliński - jest
znany aktor teatralny i filmowy, zamieszkujący stale w Warszawie, ale przebywający od
pewnego czasu w Aodzi w związku z pracą przy filmie w łódzkiej wytwórni. Okazało się
bowiem, że pani Butyłło krytycznego wieczoru była w teatrze tylko na pierwszym akcie
przedstawienia.
- Fiuuu - Henryk gwizdnął łobuzersko jak Rosanna.
- W przerwie zatelefonowała do Grand Hotelu do owego aktora i umówiła się, że do
niego natychmiast przyjedzie. Tak też się stało i kochankowie przyjemnie spędzili godzinkę.
O wpół do dziesiątej opuścili hotel. Jak zeznał ów aktor - poszli na spacer do parku - równie
dobrze jednak mogli wsiąść w samochód (aktor ma swój wóz), pojechać pod Ozorków, zabić
Butyłłę, albowiem pani Butyłło chciała wejść w posiadanie forsy swego męża i uwolnić się
od zbyt natrętnej kontroli małżeńskiej. Było dość czasu, aby powrócić spod Ozorkowa, zjawić
się o jedenastej na przystanku podmiejskich tramwajów i w towarzystwie znajomych
przyjechać do Ozorkowa. Tym bardziej, że na drodze leśnej niedaleko domu Butyłłów
znaleziono ślady osobowego samochodu, pewna kobieta widziała nawet ów wóz, gdy pusty
oczekiwał na kogoś w lesie. Niestety, samochód był ciemnozielony - jak zeznała kobieta - a
aktor posiada samochód żółty. W obydwu wypadkach chodziło o Syrenkę". Na korzyść
aktora przemawiał także fakt, że podobno samochód jego aż do póznej nocy ciągle stał na
bocznej uliczce obok hotelu, a odbitki opon znalezionych w lesie nie odpowiadały śladom
kół, jakie pozostawiłby samochód aktora. Potem podejrzenia jeszcze bardziej osłabły,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]