[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i Devon pewien był, że za przyciśniętą do ust serwetką
kryje się uśmiech.
- Ja je wybrałem - przyznał się.
- Skąd ci to przyszło do głowy, ojcze?
Pytanie to zadał Noel, który patrzył na ojca tak, jakby
rozważał właśnie zalety umieszczenia go w zakładzie dla
obłąkanych.
- ChciaÅ‚em w ten sposób uhonorować żonÄ™ pierwsze­
go barona Huntingdon. Miała na imię Millicent.
- Czy była ładna? - spytała Millicent.
Zerknął na żonę i lekko się uśmiechnął.
- Jej uroda była... legendarna.
Giną odłożyła serwetkę. Rzeczywiście uśmiechała się
i Devon poczuł, że zdał kolejny egzamin.
Millicent pisnęła i na kolanach przeszła po łóżku.
- Opowiedz nam o niej, ojcze.
Wtuliła mu twarz pod pachę, tak że jego ramię objęło
ją zupełnie jakby z własnej woli. Millicent przechyliła
główkę i spojrzała na ojca błagalnie.
- ProszÄ™.
- Może pózniej. Teraz powiedz mi, dlaczego boisz się
burzy.
- Bo strasznie grzmi i Noel powiedziaÅ‚, że zabraÅ‚a ma­
musiÄ™.
Poczuł, jak ścisnęło go w gardle. Zapomniał już, że
Margaret umarła w czasie burzy. Zerknął na Noela. Syn
stał nieruchomo jak skamieniały.
GinÄ… pociÄ…gnęła Noela do łóżka i mocno objęła go ra­
mieniem.
- Ja też bojÄ™ siÄ™ burzy, wiÄ™c Noel dotrzymuje nam to­
warzystwa w sypialni Millie - wyjaśniła.
Giną ratowała honor Noela. Widać było, że chłopiec
lÄ™ka siÄ™ burzy tak samo jak jego siostra. Co Devon powie­
dział Noelowi, gdy umarła jego matka? %7łe odeszła?
Podczas gdy malutka Millicent spała w objęciach niani,
Noel dzielnie uczestniczył wraz z ojcem w pogrzebie. De-
von sądził, że syn pojmuje, czym jest śmierć. A raczej miał
taką nadzieję, gdyż nie wiedział, jak mu to wytłumaczyć.
- Burza wcale jej nie zabrała, prawda? - cicho spytała
GinÄ….
Jej pytanie oderwało go od wspomnień. Mocniej objął
Millicent.
- Nie, burza nie miała nic wspólnego z jej odejściem.
- Odejściem? Co to znaczy? - pytała Millicent.
- Tak się mówi, gdy ktoś... - Zmierć wydawała mu się
okrutnym słowem. Nie chciał też tłumaczyć dzieciom, co
to znaczy. Będą się jeszcze bać nie tylko burzy, ale nawet
zaśnięcia.
- Kiedy ktoś idzie do nieba - wtrąciła się Giną.
- Tak, masz rację. - Devon spojrzał w ufne błękitne
oczy córki. - Mama odeszła z tego świata do nieba. Burza
wcale jej nie zabrała. Odeszła, bo była bardzo chora.
- I bardzo was kochała - dodała Giną.
Tak, Margaret kochaÅ‚a dzieci. Devon nigdy w to nie wÄ…t­
piÅ‚. Ale nigdy nie przychodziÅ‚a do sypialni dzieci, gdy byÅ‚a bu­
rza, nigdy nie jadła z nimi obiadów ani nie biegała po lesie
z półnagimi dziećmi. Lub, jak kto woli, na wpół ubranymi.
Wcale nie chciał stale porównywać Giny i Margaret.
Przecież bezgranicznie kochał swoją pierwszą żonę.
Jednocześnie zaczął sobie uświadamiać, że Ginę lubi
bardziej, a życie z nią sprawia mu większą przyjemność.
SiedzÄ…c przy kominku z wygodnie wyciÄ…gniÄ™tymi no­
gami, Devon uniósł lekko szklaneczkę ku wiszącemu na
ścianie portretowi w geście drwiącego toastu. Nie mogąc
się z nim rozstać, przywiózł go z londyńskiego domu.
- Nigdy nawet nie postawiÅ‚aÅ› stopy na polu, nie mó­
wiąc już o pracy na nim. Zastanawiam się, czy obydwoje
nie bylibyÅ›my szczęśliwsi, gdybyÅ› zaakceptowaÅ‚a nasz fi­
nansowy upadek.
Przełknął bursztynowy płyn, ciesząc się jego ostrym
smakiem. Pokój rozÅ›wietlaÅ‚y jedynie pÅ‚omienie ognia roz­
palonego w kominku. Wokół Devona tańczyły cienie.
Ich związek powszechnie uważano za małżeństwo
z miłości. I Devon naprawdę kochał Margaret tak mocno,
że jej płacz rozdzierał mu duszę, a łzy paliły żywym
ogniem jego serce.
Tak było aż do tego ostatniego roku, kiedy Margaret
zaczęła uważać się za męczennicę i ofiarę i nic, co Devon
uczynił, nie mogło zmienić jej przekonania. Obietnice,
żarty, pocaÅ‚unki i pieszczoty nie odnosiÅ‚y skutku. Marga­
ret przypominaÅ‚a górÄ™ lodowÄ… dryfujÄ…cÄ… po zamarzniÄ™­
tym morzu rozczarowań.
Devon zignorowaÅ‚ ciche pukanie do drzwi Å‚Ä…czÄ…cych je­
go pokój z sypialniÄ… żony. OczywiÅ›cie powinien byÅ‚ zgad­
nąć, że w ten sposób Giną oznajmiała mu o zamiarze
przyłączenia się do niego. Nawet nie próbowała prosić go
o pozwolenie.
Wślizgnęła się do pokoju jak cień.
- Dobrze się czujesz? - spytała.
Devon, opowiedziawszy dzieciom o śmierci Margaret,
był przez resztę wieczora nadspodziewanie milczący. Nie
sądził, że Giną zwróci na to uwagę, ale też nie zdziwił się,
że jednak to zrobiła.
UnoszÄ…c karafkÄ™, nalaÅ‚ do szklaneczki jeszcze odrobi­
nę bursztynowego płynu.
- Od jak dawna śpisz w pokoju moich dzieci?
- Kiedy byłeś w Londynie, rozszalała się tu burza i wte-
dy odkryłam, że się jej boją. - Giną usiadła na brzeżku
krzesła. - Czasami łatwiej jest stawić czoło strachom, gdy
człowiek nie jest sam.
- Mówisz to z doświadczenia?
ObdarzyÅ‚a go zagadkowym uÅ›miechem, który utwier­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goskas.keep.pl
  •