[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie, nie dopuszczę do tego!
- Dlaczego pan Havemeyer ma strzelbę na naboje ze środkiem usypiającym? - spytał
Jupiter.
- Co? - Smathers spojrzał wrogo na Jupe'a. - Nie powiem ci. Mógłbyś mi uwierzyć i to
by dopiero była tragedia. - Odwrócił się i poszedł ku drodze do gospody.
- Co on przez to rozumiał? - zastanawiał się Bob. - Dlaczego byłoby tragedią,
gdybyśmy mu uwierzyli?
- Havemeyer zamierza coś schwytać - powiedział Jupiter wolno. Strzelba na naboje ze
środkiem usypiającym ma tylko jedno zastosowanie: unieruchomienie zwierzęcia bez
zabijania go. Chodzi mu o niedzwiedzia? Nie sądzę. W to uwierzylibyśmy z łatwością. Nie,
Smathers miał na myśli zwierzę, w które trudno uwierzyć. Co by to mogło być? - Jupe
zamilkł i spojrzał pytająco na przyjaciół.
ROZDZIAA 8
Wizja Joego Havemeyera
Trzej Detektywi byli już blisko gospody, gdy na drodze ukazała się ciężarówka.
Wspinała się mozolnie pod górę, ze zgrzytem redukowanych biegów.
- Pewnie cement na basen - powiedział Pete.
Ciężarówka skręciła w drogę dojazdową do gospody, minęła parking i zajechała na
tylne podwórze. Kierowca wyskoczył z kabiny i wraz z Joem Havemeyerem zaczął
wyładowywać worki cementu i piasku. Układali je obaj na deskach koło wykopu. Hansa i
Konrada nie było na miejscu.
- Dużo tego cementu - zauważył Bob.
- To duży basen - powiedział Pete. - Duży i głęboki. Ciekawe, czy kuzynka Anna
wiedziała, że cement będzie dziś przywieziony. Mówiła, że chce za niego od razu zapłacić, a
przecież nie znalezliśmy klucza do sejfu.
- Jeśli cieszy się tak dobrą opinią, wystarczy, że podpisze rachunek, zapłacić może
pózniej - powiedział Jupiter. - Zresztą jej mąż mógłby zapłacić. W końcu to jego pomysł.
Chłopcy weszli do gospody frontowymi drzwiami. W dużym pokoju nie było nikogo,
ale usłyszeli głosy Hansa i Konrada, dochodzące z pokoju na piętrze.
- Anno! - zawołał Havemeyer z podwórza. - Anno, możesz tu przyjść na chwilę?
Z kuchni dały się słyszeć energiczne kroki Anny. Drzwi otworzyły się i zamknęły.
Jupiter, Bob i Pete przeszli do kuchni. Okno nad zlewem było otwarte. Widzieli, jak Anna
podchodzi do męża i do kierowcy ciężarówki. Była w fartuchu, idąc wycierała ręce w ścierkę
do naczyń.
- To już wszystko, czego ci potrzeba? - zapytała. Havemeyer skinął głową.
- Tak, mam już wszystko.
Anna wzięła rachunek od kierowcy i przeczytała go.
- Czy wszystko jest w porządku? - zapytała męża.
- Sprawdzałem - odparł. - Rachunek się zgadza.
- Dobrze. Nie mam dziś w domu pieniędzy - zwróciła się do kierowcy. - Czy pański
szef nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym zapłaciła w przyszłym tygodniu?
- Pewnie, że nie, panno Schmid.
- Pani Havemeyer - poprawiła go Anna.
- Przepraszam. Proszę tylko podpisać rachunek. Muszę mieć dowód, że dostarczyłem
wam cement.
- Podpisać rachunek? - Po raz pierwszy Anna straciła pewność siebie. W jej głosie
wyczuwało się napięcie.
- Taki przepis - powiedział kierowca. - Albo pieniądze, albo podpis.
- Och, oczywiście. Wezmę to do domu i podpiszę.
- Po co tyle kłopotu - kierowca wyjął z kieszeni długopis i podał Annie. - Może się
pani podpisać tutaj. Proszę sobie położyć rachunek na błotniku.
- Aha - Anna popatrzyła na męża i znowu na kierowcę. Podała ścierkę mężowi i w
końcu rozłożyła rachunek na błotniku ciężarówki. Chłopcom w kuchni wydało się, że
złożenie podpisu zajęło jej bardzo dużo czasu. Skończyła wreszcie i podała kierowcy
rachunek wraz z długopisem.
- W porządku?
Kierowca ledwie rzucił okiem na rachunek.
- Doskonale, pani Havemeyer.
- Zazwyczaj piszę staranniej - mówiła Anna - ale dziś piekę chleb. Ręce mi drżą od
zagniatania ciasta.
- Każdemu trafiają się gorsze dni.
Kierowca złożył rachunek i schował do kieszeni. Wspiął się do kabiny i wycofał
ciężarówkę na drogę.
- Idiotka! - warknął Havemeyer, gdy ciężarówka odjechała.
- Mówiłam ci, że nie chcę tego robić - powiedziała Anna. - Mogłeś sam podpisać.
- To Anna Schmid jest starym klientem sklepu z materiałami budowlanymi, a nie Joe
Havemeyer. Nie musiałaś się tłumaczyć przed kierowcą. To nie nauczyciel. - Havemeyer
zamilkł na chwilę, po czym powtórzył: - Idiotka!
Anna odwróciła się i poszła w stronę domu. Po paru krokach zatrzymała się jednak.
- To ty jesteś idiota - rzuciła mężowi niskim, pełnym napięcia głosem. - Ty i ta twoja
głupia dziura. Przywidują ci się jakieś nie istniejące rzeczy.
- To istnieje - odparł Havemeyer. - Widziałem to na górze, na polanie i było też tu, na
dole.
- Nie wierzę.
- Nie wierzysz w nic, czego nie możesz dotknąć albo policzyć i włożyć do banku.
Potrafisz tylko harować. Nie zauważyłabyś świetnej sposobności, choćbyś ją miała przed
nosem. Beze mnie...
- Wiem, wiem - przerwała mu. - Znam to na pamięć. Ty przewidujesz. Ty masz
wyobraznię. Gdzie bym zaszła bez ciebie? Myślę, że bez ciebie byłoby mi o wiele lepiej. To
ja ponoszę ryzyko. Ty jesteś bezpieczny. Ty i twoje wizje.
- Zobaczysz - uciął Havemeyer.
- Obym zobaczyła - mruknęła Anna i ruszyła w stronę domu.
- Zjeżdżać! - szepnął Pete.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]